Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Buszujący w zbożu na wschód od Edenu

Posiedzenie Rady Ministrów, 15 kwietnia 2023 r. Posiedzenie Rady Ministrów, 15 kwietnia 2023 r. Kancelaria Prezesa RM
Nikodem Dyzma z jego pomysłem magazynowania zboża i płaceniem za to specjalnymi obligacjami skarbowymi był roztropniejszy niż Morawiecki i jego ministrowie, bo dał sobie radę bez generowania konfliktów międzynarodowych i wewnętrznych.

„Na wschód od Edenu” to tytuł znanej powieści Johna Steinbecka. Nie twierdzę, że jej treść w jakimkolwiek stopniu odpowiada poczynaniom dobrozmieńców pod wodzą Jego Ekscelencji (Prezesa the Best). Od dłuższego czasu tzw. Zachód był Edenem (rajem) dla Polaków i w tym sensie ziemie polskie leżały na wschód od tego miejsca. Mogliśmy się wprawdzie uspokajać myślą Leca: „I na nas mówią Zachód na Wschodzie, i na nas mówią Wschód na Zachodzie”, ale to niewielka pociecha.

W 2004 r. wydawało się, że wstąpiliśmy do raju, tj. Unii Europejskiej, ale PiS wiele robi, abyśmy jednak mieszkali na wschód od Edenu. Wprawdzie p. Morawiecki ostatnio się przechwalał (tj. jak zwykle szybciej mijał się z prawdą, niż mówił) w Waszyngtonie, że Polska i USA (w tej kolejności) to dwa bieguny cywilizacji zachodniej, ale trzeba w tym kontekście sparafrazować inną myśl Leca: „Naiwni politycy [w oryginale – geografowie] twierdzą, że jeśli pójdziesz na Wschód, wrócisz z Zachodu. Czasem tak, czasem nie”.

Dobrozmieńcom wydaje się, że idąc na Wschód, pozostaną biegunem cywilizacji zachodniej, ale to wygląda tylko na pobożne (jakże mogłoby być inaczej w przypadku tak gorących katolików) życzenie.

„Buszujący w zbożu” – to tytuł powieści Jeroma Salingera. I w tym wypadku nie należy się doszukiwać związku treści tego dzieła z sytuacją w Polsce. Jeden z felietonów w OKO.press nosi tytuł „Tydzień, w którym PiS buszował w zbożu” i jest to trafna metafora głównego problemu w polityce rolnej obecnych rządców Polski.

Ludwikowi XIV, czyli Królowi Słońce, przypisuje się powiedzenie: „Państwo to ja” (L’etat c’est moi). Wprawdzie władca ten nie jest dobrze oceniany we wszystkich środowiskach z uwagi na to, że stał się symbolem bezwzględnego absolutyzmu (jest nawet książka Wiliamsa Hywela „Państwo to ja”, przedstawiająca dzieje tej formy rządów), ale trzeba przyznać, że wiele zdziałał dla ugruntowania pozycji Francji jako mocarstwa. „Państwo to my” (po francusku byłoby „L’etat c’est nous”) odnosi się do takich form rządzenia przez tzw. dobrą zmianę jak np. witkowanie (nie chodzi o losy męża p. Witek, ale sposób prowadzenia obrad Sejmu) czy willowanie plus w wykonaniu p. Czarnka, który ma dwa autorytety osobowe, oba żeńskie, mianowicie Matkę Boską i własną małżonkę. Szerzej o problemach ilustrowanych przez te tytuły – w poniższych uwagach.

Czytaj też: Z tego zboża mąki nie będzie

Humorystyczny Trybunał Przyłębskiej

Zacznę od naszej pozycji wobec Edenu. KE nie zgodziła się na abolicję w sprawie kar za niewykonanie orzeczeń TSUE – łączna suma wynosi 1,7 mld zł. Co dalej? Tytułem wprowadzenia zacytuję fragment poprzedniego felietonu: „Wprawdzie ostatnio gremium dowodzone przez mgr Przyłębską jest skłócone i nie wiadomo, czy wypełni wolę »prezydętego« p. Dudy w sprawie oceny ustawy o SN, ale nie jest wykluczone, że toczy się tu jakaś gra o tzw. kamienie milowe, które zostaną ostatecznie odblokowane tuż przed wyborami. A może chodzi tylko o to, że główny lokator Pałacu Namiestnikowskiego pretensjonalnie powiada »nie pozwolę« na ograniczenie swoich wyimaginowanych prerogatyw”.

Sytuacja nie tyle wyjaśniła się, ile jeszcze bardziej skomplikowała. Wprawdzie mgr Przyłębska wyznaczyła posiedzenie TK w rzeczonej sprawie na 30 maja, ale dalej pięciu sędziów kwestionuje przywództwo towarzysko-kulinarnego odkrycia p. Kaczyńskiego i nie wiadomo, czy zbierze się 11 członków tego gremium, potrzebnych do podjęcia jakiejś uchwały.

Dobrozmieńcy twierdzą – trzeba raczej powiedzieć, że wierzą – w ustatkowanie się p. Muszyńskiego i jego frondy, ale trzeba powtórzyć: poczekamy, zobaczymy. Tzw. (bo trudno to inaczej określać) TK ciągle działający pod szefostwem mgr Przyłębskiej jest czymś wręcz humorystycznym, zważywszy że normalny TK ma przecież składać się z sędziów o najwyższym poziomie wiedzy prawniczej, a nie takim jak rzeczona prezeska, p. Piotrowicz czy p. Święczkowski.

To jasne, że sędziowie konstytucyjni mają swoje poglądy, od których są zależne ich orzeczenia. Niemniej uzależnienie funkcjonowania TK od podziału na frakcję p. Zbyszka (pardon za poufałość) i jakąś inną czy nawet inne (trudno się rozeznać) czy decydowanie przez przywódcę partii politycznej (w tym wypadku zwykłego posła) o tym, kto szefuje temu organowi, urąga normalności. A ponieważ na Zachodzie bez zmian (by skorzystać z powieści Ernesta Hemingwaya) w sprawie wymagań dotyczących praworządności, to, co zmierza na wschód Edenu, nie może liczyć na pobłażliwość.

Wieś się burzy: „Wykończą chłopa!”. Czy rolnicy pozostaną wierni PiS?

Nabożeństwa przedwyborcze

Są i inne przejawy tego, że ustrój Polski zbliża się do modelu wschodniego. Jednym z nich jest nowelizacja prawa wyborczego. W ogólności ma ona zwiększyć szanse dobrozmieńców na wygranie jesiennych wyborów parlamentarnych. Już wcześniej pisałem o krokach mających zwiększyć frekwencję w miejscowościach, w których Zjednoczona Prawica (lub to, co powstanie na jej miejsce) ma szansę wygrać. Może nie będzie lokali wyborczych w konfesjonałach, ale wcale nie jest wykluczona agitacja księży w trakcie nabożeństw „przedelekcyjnych”.

Przebąkuje się również o wyborach w przeddzień tzw. dnia papieskiego (16 października), tj. w niedzielę 15 października, np. pod hasłem „Głosuj w obronie św. Jana Pawła II”. Innym posunięciem jest stworzenie Centralnego Rejestru Wyborczego (CWR), do którego dostęp mają mieć wójtowie, stałe organy wyborcze, minister właściwy do spraw informatyzacji (cyfryzacji), minister właściwy do spraw zagranicznych i konsulowie, przy czym ten pierwszy ma najwięcej kompetencji. Możliwość oddania głosu będzie miał tylko ten, kto znajdzie się w CRW. Nie do końca jest jasne, co wtedy, gdy rejestr będzie zawierał luki.

Kolejny punkt to przepis, że rejestracja procesu wyborczego może być przekazana do ministra cyfryzacji i wtedy zyska walor oficjalnego dokumentu, natomiast nie wiadomo, co wtedy, gdy pozostanie w innych rękach. Komentatorzy zwracają uwagę, że taki system zagraża tajności wyborów i nie wyklucza manipulacji.

I wreszcie: nowe zasady utrudniają głosowanie wyborcom za granicą, gdyż wprowadzają bardzo krótki termin na liczenie głosów – 24 godziny – a jeśli komisja nie zdąży, głosy przepadają. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta ostatnia nowość jest konsekwencją tego, że p. Duda wygrał ostatnie wybory dlatego, że spora część głosów „polonijnych” została unieważniona. Inne zmiany zwiększają rolę organów administracyjnych w przeprowadzeniu i kontroli wyborów, a to typowy stan rzeczy w państwach autorytarnych, tj. umownie określanych jako wschodnie. Wprawdzie agendy UE nie mają uprawnień do badania przebiegu wyborów w Polsce, ale omówiona nowelizacja kodeksu wyborczego na pewno nie przyczyni się do uznania naszego kraju za państwo w pełni demokratyczne.

Czytaj też: Głosy Polonii pójdą do kosza? PiS załatwił sobie kolejny wyborczy bonus

Amerykanie z tym sobie poradzili

Sprawa powołania państwowej komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007–22 jest kolejnym kamykiem do ogródka o nazwie „Na Wschód od Edenu”. Komisja ma analizować m.in. czynności urzędowe, tworzenie, powielanie, udostępnianie informacji osobom trzecim; wpływanie na treść decyzji administracyjnych; wydawanie szkodliwych decyzji; składanie oświadczeń woli w imieniu organu władzy publicznej lub spółki; zawieranie umów czy dysponowanie środkami publicznymi lub spółki. Decyzje, które mogłaby podejmować komisja, to m.in. wydanie zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi do dziesięciu lat. Skład komisji (dziewięć osób) ma być powoływany przez Sejm zwykłą większością głosów (to może sprawić, że w jej gronie znajdą się sami dobrozmieńcy), a jej decyzje mają być ostateczne.

Na razie stosowny projekt, oczywiście ze środowiska klubu parlamentarnego PiS, przeszedł przez Sejm, trafił do Senatu, pewnie zostanie zmieniony lub w całości odrzucony przez izbę wyższą, wróci do Sejmu, tam stanowisko Senatu zostanie odrzucone w kilka minut, a nazajutrz ustawę podpisze p. Duda.

Ten scenariusz jest niemal pewny, a głównym celem rzeczonej komisji będzie dopadnięcie Tuska i uniemożliwienie mu startu w jesiennych wyborach – to absolutny priorytet dobrozmieńców (potwierdził to nieoceniony p. Kowalski z Solidarnej Polski, oskarżając Tuska o spowodowanie wojny w Ukrainie). Wprawdzie podobno jakieś anonimowe koła zbliżone do p. Dudy mają wątpliwości, czy projekt jest zgodny z konstytucją RP, i przypuszczają, że Główny Lokator Pałacu Namiestnikowskiego może skorzystać z weta, ale chociaż chciałbym się mylić, nie sądzę, aby zdecydował się na szkodzenie swojej Ukochanej Partii, do której formalnie nie może należeć.

Ciekawe, dlaczego komisja nie zajmie się latami 2005–07, np. rozbiciem wywiadowczych służb RP przez p. Antoniego, Antoniego i jeszcze raz Antoniego Macierewicza, co na pewno było na korzyść Rosji. To prawda, że projekt państwowej komisji przypomina nie tylko tzw. czerezwyczajkę, ale również poczynania senatora McCarthy’ego w USA, ale kto powiedział, że w USA nigdy nie było instytucji typu wschodniego? Tyle że Amerykanie sobie z tym poradzili, a przyszłość Polski pod tym względem nie rysuje się klarownie.

Czytaj też: Zapłacimy jak za zboże

PiS buszuje w zbożu

Fakt, że p. Orbán od razu poszedł w ślady mianowanej przez siebie Jego Ekscelencji i zakazał importu ukraińskiego zboża do swego kraju, też wzbudza podejrzenie działania na korzyść Rosji, bo osłabia Ukrainę. Słowacja wprowadziła podobny zakaz, nie tylko z powodów ekonomicznych, ale i z uwagi na znaczne zanieczyszczenie pestycydami. W skrócie rzecz polega na tym, że w ramach pomocy Ukrainie wprowadzono tzw. korytarze solidarnościowe dla tranzytu zboża produkowanego w tym kraju do tych regionów świata, które chciały ten produkt importować. Okazało się jednak, że pojawiły się firmy importujące zboże ukraińskie (także inne produkty spożywcze) i sprzedające je na naszym rynku po cenie niższej od opłacalnej dla polskich rolników. Eksperci i opozycja ostrzegali, że to może doprowadzić do poważnych problemów. Rolnicy zaczęli dość masowo protestować, wskazując na nieopłacalność ich produkcji z uwagi na to, że nie mogą być konkurencyjni dla towarów importowanych z Ukrainy, oraz na to, że magazyny spożywcze w Polsce są wypełnione zbożem ze Wschodu i w konsekwencji nie będzie gdzie magazynować efektów żniw w tym roku.

Rząd wreszcie zrozumiał, że coś trzeba zrobić. Pierwszym efektem było zdymisjonowanie p. Kowalczyka, ministra rolnictwa i rozwoju wsi – powołano w jego miejsce p. Telusa. Wydano, w formie rozporządzenia, zakaz importu ukraińskiego zboża, ale od razu pojawił się problem, czy obejmuje to również tranzyt przez wspomniane korytarze solidarnościowe. Pan Buda, dość humorystyczny minister rozwoju, oświadczył, że import obejmuje również tranzyt, co jest pocieszne samo w sobie z powodów językowych, nie mówiąc już o tym, że ministrowie nie mają żadnych kompetencji do interpretacji przepisów prawnych (z wyjątkiem tych, które sami wydali). Rząd obiecuje szybkie zbudowanie magazynów i dopłaty do produktów wytwarzanych w Polsce. Rozważa się też wprowadzenie ceł na zboże (i inne towary spożywcze).

Projekty te rodzą kolejne problemy. Po pierwsze, nie bardzo wiadomo, co zrobić ze zbożem już zalegającym w magazynach, i to w milionach ton. Po drugie, Polska w przeciwieństwie do Słowacji nie przeprowadzała kontroli sanitarnej zboża ukraińskiego i wiele wskazuje na to, że na rynek trafiło tzw. zboże techniczne, nienadające się do spożycia, ale u nas wykorzystywane w wypieku chleba. Nawiasem mówiąc, jeśli to prawda, to rząd, a nie p. Tusk, zapewnił Polakom jedzenie robaków.

Po trzecie, nie jest jasne, skąd mają być czerpane środki na dopłaty. Po czwarte, ograniczenia wobec towarów ukraińskich nie bardzo zgadzają się z deklarowaną „najwspanialszą” pomocą świadczoną Ukrainie przez władze polskie. Po piąte, jednostronne rozwiązania handlowe wobec innych państw, np. wprowadzanie ceł, w tym przypadku wobec Ukrainy, są niezgodne z zasadami UE.

Ten konflikt jest nawet po myśli dobrozmieńców – jeszcze. Kowalczyk i już p. Telus oświadczyli, że cała wina za obecny kryzys zbożowy spada na UE, bo to ona swoją polityką handlową spowodowała, że polski rynek został zalany produktami ukraińskimi. Wygląda jednak na to, że niejaki Nikodem Dyzma z jego pomysłem magazynowania zboża i płaceniem za to specjalnymi obligacjami skarbowymi był roztropniejszy niż p. Morawiecki i jego ministrowie, bo dał sobie radę bez generowania konfliktów międzynarodowych i wewnętrznych. Mówiąc poważniej, buszowanie w zbożu jest wręcz klinicznym przejawem nieudolności obecnych władz polskich.

Czytaj też: Dlaczego afery, skandale i przekręty nie szkodzą PiS

Raz zdobytej władzy nie oddadzą

Właściwie wszystkie sprawy wyżej omówione (a także większość treści moich poprzednich tekstów) można podciągnąć pod hasło „Państwo to my”. Są i nowości, np. Cycaty Bard (ksywa od zespołu Piersi), czyli p. Kukiz. Jego fundacja „Potrafisz Polsko” dostała dotację w wysokości ponad 4 mln zł. Pani Stachowiak-Różecka, posłanka PiS, charakteryzująca się tym, że szybciej mówi, niż myśli, wyjaśniła, że ta kasa to nic złego, bo dzięki niej p. Kukiz będzie mógł promować jednomandatowe okręgi wyborcze. Trzeba przyznać, że ta popularyzacja jest dość kosztowna.

Prawda jest chyba taka, że Cycaty Bard otrzymał zaliczkę za współpracę z ekipą Prezesa the Best przy dalszych głosowaniach, np. w sprawie powoływania członków państwowej komisji ds. badania wpływów rosyjskich.

Solidarna Polska zawłaszczyła Lasy Państwowe i wycina je na potęgę, m.in. w celu eksportu drewna do Chin. Ponoć w każdym nadleśnictwie ma powstać las im. św. Jana Pawła II i być może to ocali nieco drzew, ale chyba nie na długo. Z kolei p. Bielan umówił się z Jego Ekscelencją, że za każdych dwóch posłów zwerbowanych do PiS republikanie (tj. członkowie partyjki Bielana) dostaną jakąś działkę w rządzie. Pan Horała chyba ma poważne kłopoty z budową CPK, więc chce przejąć istniejące porty lotnicze, co uzasadni jego dyrektorskie ambicje na długie lata.

Tako toczy się polski polityczny światek, że „My” zastąpiło „Ja” w określeniu dzierżyciela państwa nie tyle absolutnego, ile zbiorowego, ale działającego w osobistym interesie indywidualnym. I nic dziwnego, że dobrozmieńcy nie chcą oddać władzy raz zdobytej. Można i trzeba im w tym przeszkodzić za parę miesięcy, bo inaczej nie stanie nawet nocnika, aby obudzić się z ręką w nim zanurzoną.

Czytaj też: Niesymetryczni symetryści, czyli ten genialny PiS

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną