Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Dwaj ludzie z szafy i inne historie. Jak sobie radzić z inflacją pisowskich skandali

Prezes PiS Jarosław Kaczyński w czasie objazdu po kraju. Prezes PiS Jarosław Kaczyński w czasie objazdu po kraju. PiS / Facebook
Można pomyśleć: jeśli jest tyle afer, to może moja niezgoda nic nie zmienia? Może nie ma to znaczenia? Może tak już musi być? Ile razy słyszałem w minionych latach następujące słowa: nie mam już na to siły, nawet nie chcę na to patrzeć.

Trzeba przyznać, że poniedziałkowa kumulacja wiadomości politycznych robi wrażenie. „Gazeta Wyborcza” podała, że siostra premiera Morawieckiego miała pracować w urzędzie miasta na fikcyjnym etacie. Z kolei Onet napisał, że do PiS miał dotrzeć list od pracownika TVP (przypuszczalnie szefa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Jarosława Olechowskiego), którego autor deklaruje, że Telewizja Polska znakomicie służy partii Kaczyńskiego i powinna służyć dalej, a jednocześnie przestrzega, że nowy prezes Matyszkowicz może to zaprzepaścić. We wtorek Olechowski został odwołany ze stanowiska.

Dziennikarze Radia Zet opisali raport Najwyższej Izby Kontroli, który kwestionuje procedurę wyboru prezesa Agencji Badań Medycznych, dysponującej blisko miliardowym budżetem z NFZ – najwidoczniej trzeba było zatrudnić kolegę. Tymczasem Wirtualna Polska poinformowała, że znany z wątpliwej moralnie aktywności w mediach społecznościowych działacz młodzieżówki PiS Oskar Szafarowicz otrzymał fuchę w banku PKO BP mimo braku formalnych kwalifikacji. Kilka dni wcześniej z WP dowiedzieliśmy się, że w tym samym banku, a nawet w tym samym pionie owego banku, zatrudnienie znalazł Franciszek Przybyła, asystent posła Łukasza Mejzy, z którym mieli wspólnie naciągać rodziców chorych dzieci.

Do tego można dodać dwie historie zgoła absurdalne. Pierwsza brzmi jak scena z filmu Davida Lyncha, zresztą druga właściwie podobnie. Otóż okazuje się, jak podała Interia, że marszałek województwa małopolskiego Witold Kozłowski wynajmuje dwóch ochroniarzy, którzy siedzą w jego gabinecie ukryci w szafie z lustrem weneckim. Jak relacjonuje portalowi radny sejmiku: „Kilka dni temu przyszedłem do sekretariatu marszałka, chcąc zrobić zdjęcie nietypowego mebla. Wtedy z szafy wyszedł dwumetrowy mężczyzna”. Z kolei minister klimatu Anna Moskwa powiedziała w Polsat News w odpowiedzi na pytanie o inflację, że robi zakupy „poza siecią, w lokalnym sklepie, gdzie te ceny się nie zmieniły”. Czy jest to zaczarowane miejsce, w którym czas się zatrzymał? Dziennikarze poszli potem do rzeczonego sklepu i okazało się, że ceny wzrosły tam tak samo, jak gdzie indziej. Jak stwierdził właściciel spożywczaka – inflacja szaleje.

Czytaj także: „Tacy ludzie”. Czarnek i Świrski atakują prof. Engelking. I prawdę

Superaferalny poniedziałek nie działa?

A to był tylko jeden dzień! Jeśli ktoś zwróci zatem uwagę, że nie jest to wybór spraw najbardziej bulwersujących, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko ostatnie tygodnie, to będzie miał rację. W tym celu trzeba by się cofnąć do połowy kwietnia, gdy PiS uchwaliło w Sejmie skandaliczną i jawnie niekonstytucyjną ustawę – w teorii o komisji ds. badania wpływów rosyjskich w Polsce, a w praktyce ds. nękania, kogo dusza zapragnie.

Według projektu komisja ma posiadać nadzwyczajne uprawnienia sądowe i środki karania, np. uniemożliwienie sprawowania urzędów publicznych na 10 lat za działanie na szkodę interesów Polski. Mówiąc w skrócie, można w ten sposób wykluczyć z polityki przeciwników na podstawie zmyślonych zarzutów.

W tym miejscu zwykle pojawia się pytanie: no to dlaczego ludzie nie reagują? Trzeba zatem od razu powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, zapewne nikt tego nie ogarnia. Najwidoczniej PiS produkuje w tydzień mniej więcej tyle afer, ile Platforma wyprodukowała przez osiem lat. Nie sposób oczekiwać od ludzi, żeby orientowali się w tych wszystkich sprawach. Nawet dziennikarze, którzy zajmują się tymi tematami nieustannie i zawodowo, jedynie z wysiłkiem dają radę śledzić sytuację. No więc skoro wydarzyło się tak wiele, to co się właściwie wydarzyło?

Czy pamiętacie taśmy Renaty Beger z 2006 r., na których Adam Lipiński z PiS uzgadniał z ówczesną posłanką Samoobrony różne propozycje finansowe w zamian za współpracę polityczną? Wtedy również było dość intensywnie, mogliśmy jednak zajmować się daną sprawą stosunkowo długo, przeżywać jedno wydarzenie przez jakiś czas. Teraz takiego komfortu nie ma. Jak pisałem niedawno w „Kulturze Liberalnej”: okazuje się, że jeśli produkujesz afery wystarczająco często, to jest prawie tak, jakby nie było afer.

Po drugie, sprawa w istocie ważniejsza. Jak przekonywałem kiedyś na łamach „Polityki”, „czekanie na bombę” – jakąś przełomową aferę, która zatopi PiS – koncepcyjnie nie ma sensu. Mówiąc w uproszczeniu, żadna liczba afer nie zatopi PiS. Będzie tak, ponieważ ludzie postrzegają swoje interesy przez pryzmat spraw bardziej podstawowych niż jedna czy druga afera. To nie partykularne afery kształtują istniejący podział polityczny, lecz podział polityczny określa społeczne znaczenie afer. W czasach PO aferą nie były „ośmiorniczki” – one dawały jedynie polityczne ujście emocji, którą ludzie już mieli albo na którą byli już gotowi. Jeśli definiujemy dane ugrupowanie jako „partię ludu”, nie może tego zmienić przygodna afera, lecz utrata owego statusu normatywnego. A zatem w tej mierze wszystko pozostanie bez zmian, dopóki nie zrodzi się nowa architektura sytuacji politycznej.

Muszę natomiast przyznać, że takie aferalne superponiedziałki budzą może zastanowienie z trochę innego powodu. Ów „nadmiar” wydarzeń może prowadzić nie tyle do zdemaskowania patologicznych praktyk władzy, lecz przeciwnie – może przytłaczać odbiorcę, a tym samym demobilizować ludzi, którym ogółem zależy na demokracji; powodować poczucie bezradności. W gruncie rzeczy jest to przecież nadmiar bodźców – a ten powoduje, że chcemy się odłączyć. Można pomyśleć: jeśli jest tyle afer, to może moja niezgoda nic nie zmienia? Może nie ma to znaczenia? Może tak już musi być? Ile razy słyszałem więc w minionych latach następujące słowa: nie mam już na to siły, nawet nie chcę na to patrzeć.

Czytaj też: Nie tylko „willa plus”. Na co jeszcze minister Czarnek rozdaje pieniądze

Trzy wskazówki przeciwko bezradności

Zakończę więc myślą, którą usłyszałem w Budapeszcie, gdzie właśnie brałem udział w konferencji na temat nieliberalnej demokracji. Warto pamiętać, że na Węgrzech sytuacja polityczna jest wyraźnie gorsza niż w Polsce. W czasie mojego pobytu pewna dziennikarka opowiadała, jak to krytyczne wobec władzy czasopismo musi drukować nakład zagranicą, a następnie importować wszystko z powrotem do kraju, ponieważ węgierskie drukarnie odmawiają współpracy z powodu strachu przed rządem.

Nasze media – jak pokazuje przegląd poniedziałkowych afer – są nieporównanie silniejsze. To dobrze. Wiemy też jednak, że prosta krytyka PiS, intonowanie litanii afer albo abstrakcyjna obrona demokracji czy praworządności nie przynoszą jako takie pożądanych skutków politycznych. PiS nieraz musi zwolnić, ale ogółem nie przestaje podminowywać demokracji oraz wykorzystywać publicznych pieniędzy do celów partyjnych. To może nas przybliżać do sytuacji węgierskiej. Jednocześnie ujawnianie tego rodzaju informacji często nie przełamuje społecznego poczucia pesymizmu, zniechęcenia, bezradności, obojętności, bierności. Jak zatem szukać lepszej melodii?

W czasie wspomnianej konferencji bardzo ciekawie mówił o tym Mikulasz Minarz, twórca ruchu „Milion chwil dla demokracji”, czeskiego odpowiednika Komitetu Obrony Demokracji, utworzonego w 2017 r. w proteście przeciwko rządom Andreja Babisza. Inicjatywa organizowała kolejne wielotysięczne demonstracje publiczne, aż w 2019 r. na proteście w Pradze spotkało się 250–300 tys. ludzi. To proporcjonalnie tak, jakby w Warszawie protestowało milion osób. Imponujące!

Oto więc trzy wskazówki, w jaki sposób partie polityczne oraz aktywiści społeczni mogą myśleć o demokratycznej mobilizacji. Po pierwsze, odwołaj się do emocji i opowieści, a nie tylko moralności czy zasad. To, o czym mówisz, musi być dla ciebie ważne osobiście. Po drugie, wystarczy mały krok. Nie bierzmy ciężarów, których nie możemy unieść. Jeśli wielu z nas poświęci moment dla demokracji, tych momentów będzie milion. Warto pokazać innym, jak mogą zrobić ten mały krok. Może to być wpłacenie 20 zł na partię polityczną czy organizację społeczną, która wzmacnia demokrację – albo prenumerata mediów, które patrzą władzy na ręce.

Wreszcie, i to jest chyba najważniejsze, trzeba zapytać, dla kogo właściwie robimy ten krok? Dla idei, dla partii, a może bo „tak trzeba”? Otóż nie – robimy to dla siebie, z powodów tożsamościowych. Ze względu na to, jakimi ludźmi chcemy być. Poświęcamy chwilę dla demokracji, aby powiedzieć: nie zgadzam się, tak nie powinno być, mój głos ma znaczenie. Ostatecznie rzecz biorąc, w demokracji nie ma potężniejszego narzędzia.

Czytaj także: PiS chciał odwołać marszałka ze Śląska. Polityczna pokazówka nie wyszła

***

Tomasz Sawczuk, szef działu politycznego „Kultury Liberalnej”, doktor filozofii i prawnik, autor książek „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP” [2018] oraz „Pragmatyczny liberalizm. Richard Rorty i filozofia demokracji” [2022]. Ostatnio przełożył na język polski książkę Jana-Wernera Müllera „Demokracja rządzi” [2022].

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną