Na urodzinowej imprezie, bo przecież półmetek istnienia jak najbardziej takową uzasadnia, jubilatom powinno odśpiewać się pieśń opartą na głośnym w PRL – tu nawiązanie też uzasadnione – filmowym songu Jana Tadeusza Stanisławskiego. Brzmiałoby to mniej więcej tak:
„Te siedem dni* minęło jak jeden dzień,
już bliżej jest niż dalej, o tym wiesz.
Te siedem dni minęło, odeszło w cień
i nigdy już nie wróci, rób co chcesz”.
Czytaj też: Po co PiS-owi cały ten powyborczy cyrk? Trzy powody, a Tusk czwarty
Mateusza Morawieckiego pusty kalendarzyk
Owszem, wizja ta nie jest specjalnie optymistyczna dla jubilatów, a na dodatek zakłada u nich minimalne przynajmniej poczucie realizmu. Co w przypadku niektórych wydaje się przesadzone, bo sprawiają wrażenie, jakby o rychłym końcu nie myśleli. Obrazuje jednak błyskawiczne tempo, jakie przybrały dzieje tej ekipy Morawieckiego – tydzień ledwie, a to już połowa jej historii! Ale także towarzyszącą temu kompletną pustkę, bo czas ten przeciekł premierowi i jego gromadce przez palce w sposób modelowy.
Symbolem niech będzie słynny – z racji swojej pustki – kalendarzyk Mateusza Morawieckiego w dniu, który desygnowany szef rządu planował spędzić na konsultacjach z potencjalnymi koalicjantami. Okazało się, że czasu nowy-stary premier ma skolko ugodno – rozmówcy, gdyby tylko chcieli, mogli pojawiać się w zasadzie o dowolnie wybranej porze.