Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

100 dni nowych rządów w MON. Powrót do Europy w cieniu wojny i Trumpa. Wojsko odzyskało głos

Władysław Kosiniak-Kamysz ma formalnie silną pozycję wicepremiera, ale w praktyce jest liderem jednej z koalicyjnych partii. Jest to rola o tyle niekomfortowa, że wymuszająca kompromisy w poziomie i w pionie – z najbliższymi politycznymi partnerami w Trzeciej Drodze i z „kierownikiem”. Władysław Kosiniak-Kamysz ma formalnie silną pozycję wicepremiera, ale w praktyce jest liderem jednej z koalicyjnych partii. Jest to rola o tyle niekomfortowa, że wymuszająca kompromisy w poziomie i w pionie – z najbliższymi politycznymi partnerami w Trzeciej Drodze i z „kierownikiem”. Władysław Kosiniak-Kamysz / Facebook
MON pod rządami Władysława Kosiniaka-Kamysza jest politycznie bardziej skomplikowany niż za Mariusza Błaszczaka. Należną rolę w debacie obronnej odzyskało wojsko, a strategiczny dialog z prezydentem przebiega na razie bez głośnych kłótni.

Podstawowe rozliczenia rządzących najłatwiej byłoby zacząć od weryfikacji stanu realizacji „100 konkretów na 100 dni rządzenia” przedstawionych przez Koalicję Obywatelską przed wyborami. Zawierały one część obronną z istotnymi postulatami, które wówczas mocno rezonowały wśród elektoratu. Tyle że w wyniku wyborów KO nie rządzi samo, a w koalicji, co dało partnerom wpływ na politykę obronną rządu, a z partii Donalda Tuska zdjęło ciężar spełnienia wszystkich wyborczych haseł. Gdyby jednak go za nie rozliczać, trzeba by dojść do wniosku, iż sto dni nie wystarczyło. Bo nie mogło.

Niektóre z nich były czysto deklaratywne, jak ten, że wszyscy niesłusznie zwolnieni za rządów PiS żołnierze mają mieć możliwość powrotu. Nowy rząd nie ogłosił też żadnego generalnego przywrócenia praw emerytalnych tym, którym je odebrano (trzeba się o to starać w sądach). Niektóre hasła zostały rzucone chyba bez wystarczającej orientacji w faktach, jak ten o pozyskaniu kolejnych sześciu baterii systemu Patriot. To załatwił już PiS, a następcy uzupełnili ten zakup niedawno o system dowodzenia IBCS. Inne wymagają dłuższego planowania, objętego formalnymi procedurami – dlatego od początku mało realne było opracowanie w sto dni planu modernizacji armii.

Ale już obietnice zakupu śmigłowców, co pokazuje przykład Apaczy, są realizowane – choć to akurat program aktualny od 10 lat. Obiecana kontrola zakupów i awansów trwa w MON, ale po przedstawieniu w lutym pierwszych wniosków żadnego raportu z tego audytu na razie nie ma. Polska nie ogłosiła też uznanego w kampanii za pilne przystąpienia do inicjatywy „europejskiej tarczy”. Może politycy już wiedzą, że to budowany u nas zintegrowany system mógłby być wzorem dla innych krajów – i może dlatego Polska ostatecznie znajdzie się przy tym stole dyskusyjnym. Więcej ściśle obronnych postulatów Koalicja Obywatelska nie miała, ale w innym rozdziale obietnic na sto dni zadeklarowała np. pozyskanie unijnych środków na ochronę granicy z Białorusią. Konkretów w tej kwestii nie usłyszeliśmy.

Czytaj też: Błaszczak w MON, czyli dramat w trzech aktach i epilog

MON wielopartyjny

Ale generalnie trudno narzekać, by tematy bezpieczeństwa i obronności były pomijane – przeciwnie, znajdują się na szczycie rządowej agendy, dominują w wystąpieniach premiera i kilku ministrów, są przyczyną i celem międzynarodowej aktywności Polski, która wróciła na arenę europejską. A jak pokazała ostatnia wspólna wizyta w USA, również transatlantycką. Zmiana szyldu nie zmieniła języka, a nawet go zaostrzyła. Polska jest bardziej proukraińska, pronatowska, proeuropejska – w obronnym wymiarze Unii – i antyrosyjska w wymiarze obrony i odstraszania. Następcy przejęli agendę poprzedników, przyprawili ją wedle własnego smaku i podali konsumentom jako świeże danie.

To nie znaczy, że minione sto dni nie przyniosły zmiany. Najważniejsza wynika z politycznego ukształtowania rządzącej koalicji i decyzji – będącej wynikiem negocjacji na najwyższym szczeblu – że MON trafi do drugiego najsilniejszego ugrupowania. Układ ten zrodził się dopiero po wyborach, stąd ugrupowania antypisowskiej koalicji nie przedstawiły jednolitego programu w dziedzinie bezpieczeństwa. Zjednoczona Prawica też niby była koalicją, ale dominacja w niej PiS sprawiła, że np. ziobryści byli poza MON, a jedynym delegatem partii partnerskiej był renegat z ugrupowania Jarosława Gowina. Stojący na czele MON Mariusz Błaszczak jako jedna z prawych rąk prezesa Kaczyńskiego dawał rękojmię ścisłej kontroli partyjno-państwowej. Władysław Kosiniak-Kamysz ma formalnie silną pozycję wicepremiera, ale w praktyce jest liderem jednej z koalicyjnych partii. Jest to rola o tyle niekomfortowa, że wymuszająca kompromisy w poziomie i w pionie – z najbliższymi politycznymi partnerami w Trzeciej Drodze i z „kierownikiem”. Premier wydaje się na razie koncentrować na innych sprawach, choć o bezpieczeństwie militarnym dużo mówi, ale traktuje je jako stabilny i niekontrowersyjny fundament swojej aktywności zagranicznej.

Czytaj też: Papierowe wojsko Błaszczaka. Odchodzący minister nie mógł się powstrzymać

Jak chce umowa koalicyjna, w każdym resorcie znaleźli się jako wiceministrowie politycy, z reguły też posłowie, wszystkich partii tworzących rząd. Swoich reprezentantów mają więc w resorcie obrony KO (Cezary Tomczyk), Polska 2050 (Paweł Zalewski) i Nowa Lewica (Stanisław Wziątek). Ale lider ludowców wynegocjował stanowisko dodatkowe dla swojego posła Pawła Bejdy, któremu powierzył ważny odcinek modernizacji technicznej. Kompetencje, temperamenty, polityczne pochodzenie i pozycja zastępców Kosiniaka-Kamysza tworzy z nich jednak bardziej kwintet solistów niż chór. Najbardziej aktywny jest najmłodszy Tomczyk, który zabłysnął jako „likwidator” podkomisji Macierewicza, ale odpowiada też za kluczowe kwestie infrastruktury wojskowej. W tej roli zdążył już pokazać „dziury” po poprzednikach, czyli oszacowane na prawie 50 mld braki w zapleczu niezbędnym dla nowo kupowanego sprzętu i nowo tworzonych jednostek. Wspomniany Bejda chyba nie lubi poklasku, bo nawet wielomiliardowe kontrakty ogłasza najpierw na platformie X (w czym naśladuje Błaszczaka), ale rzadko na ich temat zabiera głos publicznie. Szkoda, bo te umowy z jednej strony pokazują kontynuację działań PiS, ale z drugiej nacisk na kontrakty dla polskich firm, które PSL chce widzieć jako połowę wartości wszystkich umów. Nawet jeśli na początku tego rządu bilans jest nawet lepszy, to gdy „przyjdą apacze i HIMARS-y”, znowu Ameryka będzie o kilka długości przed polską zbrojeniówką. Dlatego tak ważne powinno być pchnięcie do przodu kontraktów koreańskich, które w drugiej fazie przewidują produkcję sprzętu u nas i zamawianie go w polsko-koreańskich konsorcjach zamiast importu z Korei.

Na tle kolegów niemal nieobecny jest wiceminister Wziątek, mający na głowie m.in. edukację wojskową, szkoły, uczelnie i muzea. Miękkie obszary obronności mogą tymczasem zmienić się w twarde lądowanie, gdy okaże się, że nie ma gdzie, jak i komu uczyć fachowców od wartego setki miliardów sprzętu. Dla odmiany Zalewski jest w mediach widywany niemal codziennie, nieraz kilka razy, i chętnie komentuje sprawy zagraniczne i krajowe, choć jego głównym zadaniem w resorcie jest przecież przygotowanie nowych dokumentów strategicznych we współpracy z prezydenckim BBN. O tym jednak usłyszeć można sporadycznie. W tym układzie jest jeszcze szósty element – lewicowy wiceminister Marcin Kulasek z resortu aktywów państwowych, któremu podlega Polska Grupa Zbrojeniowa. Formalnie poza MON, ale jest z nim funkcjonalnie powiązany, co pokazała choćby sprawa amunicji, gdy wraz z Bejdą wyjaśniał przyczyny porażki polskich firm w staraniach o unijne granty. Sprawy grupy zbrojeniowej lepiej mógłby reprezentować jej zarząd (ministerstwo nie zajmuje się przecież wnioskami do komisji europejskiej), gdyby tylko istniał. Coś jednak sprawia, że po stu dniach rządów nie został powołany nowy szef PGZ – grupą zarządza tymczasowo osoba oddelegowana z rady nadzorczej. W branży aż huczy od plotek, co lub kto zakłóca powołanie nowego zarządu, gdzie przebiegają linie podziałów i kto z kim walczy. Nie tylko przykład zawalonego – jak się okazało, jeszcze przez poprzedników – konkursu amunicyjnego pokazuje, że lepiej zrobić z tym porządek.

Podsumowując: o ile za Błaszczaka gwiazdą MON był on sam, o tyle za Kosiniaka-Kamysza mamy gwiazdozbiór o różnej jasności.

Czytaj też: Czy będzie za co naprawiać abramsy? Propaganda PiS kontra wojskowa rzeczywistość

Wojsko odzyskało głos

Jednym z najważniejszych elementów bilansu stu dni po zmianie rządu jest dopuszczenie do głosu wojska. Zaczęło się od kryzysu, bo gdy pod koniec grudnia do Polski znowu wleciał rosyjski pocisk, dowództwa wojskowe dostały zielone światło, by Polaków o tym fakcie poinformować. Później jednak coraz więcej, coraz dłuższych i na coraz więcej tematów wypowiedzi i wywiadów udzielać zaczął szef sztabu generalnego i jego zastępcy. Oficerowie, do tej pory stojący jako żywy mur za ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem, stanęli przed szefem resortu na jego wyraźne życzenie. Ponieważ w pytaniach kierowanych przez media do Kosiniaka-Kamysza i jego zastępców sprawy wojskowe mieszają się z politycznymi, wicepremier stara się je oddzielać i do omawiania kwestii militarnych wysyła mundurowych.

Czasem efektem są znaki zapytania, niedomówienia, różnice między pionem politycznym a wojskowym (formalnie Sztab Generalny Wojska Polskiego jest częścią MON, a jego szef ma status sekretarza stanu). Jednak profesjonalny poziom debaty obronnej podniósł się, choćby z tego względu, że najwyżsi rangą rozmówcy z pionu wojskowego nagle stali się dostępni dla dziennikarzy i – co ważne – okazują się bardzo chętnymi rozmówcami. Odciąża to wciąż uczącego się wojska ministra-wicepremiera i jego zastępców, a mediom daje gwarancję profesjonalizmu.

W obronnej komunikacji ważny okazał się też głos wspólny – resortu obrony i urzędu prezydenta. Wiele było obaw o kohabitację zwaśnionych obozów. Ryzyko zatarcia wymaganej przez konstytucję współpracy w obszarze polityki bezpieczeństwa było tak wielkie, jak czyhające na wschodzie zagrożenia. Ale pierwsze sto dni pokazały, że słowa Tuska o postawieniu kwestii bezpieczeństwa ponad podziałami były deklaracją wiarygodną, która w dodatku spotkała się z tym samym po stronie Andrzeja Dudy. Kilkadziesiąt rozmów, kilkanaście spotkań w cztery oczy, kilka Rad Bezpieczeństwa Narodowego, Rada Gabinetowa, wspólny wylot premiera i prezydenta do USA – o tym wiemy. Urzędnicy w MON i BBN są ze sobą w stałym kontakcie, to samo dotyczy generałów – formalnie podległych Kosiniakowi-Kamyszowi, ale pochodzących z nominacji od Dudy czy z wyznaczenia przez Błaszczaka.

Cywilna kontrola nad siłami zbrojnymi działa lepiej, niż obawiali się pesymiści. Co nie znaczy, że nie było w resorcie i wojsku dymisji kilku mundurowych – ale o czystce mówią tylko radykalni przeciwnicy obecnie rządzących. Nie odszedł nikt ze szczytu sztabu generalnego czy strategicznych dowództw, procedura ustalania stałych dowódców WOT i dowództwa generalnego trwa. Polska zyskała nową instytucję NATO (biuro ds. edukacji i szkoleń dla Ukrainy) i będzie ją obsadzać wraz z sojusznikami. Wyraźne są sygnały wznowienia współpracy z Niemcami, pogłębienia jej z Francją i poszerzenia ze Szwecją po jej wejściu do NATO (bez uszczerbku dla partnerów brytyjskich, włoskich czy amerykańskich). Sojusznicza układanka ogólnie sprzyja Tuskowemu hasłu powrotu do Europy, mimo że kładzie się na niej cień Donalda Trumpa i szans Ukrainy w wojnie. Tu jednak MON jest podwykonawcą polityki całego państwa i samodzielnych decyzji nie podejmuje.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną