Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wybory, liczby i emocje. Czy to jest dzwonek alarmowy dla obozu Tuska?

Premier Donald Tusk podczas konferencji kończącej kampanię wyborczą Koalicji Obywatelskiej. Gliwice, 4 kwietnia 2024 r. Premier Donald Tusk podczas konferencji kończącej kampanię wyborczą Koalicji Obywatelskiej. Gliwice, 4 kwietnia 2024 r. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Koalicja 15 października wygrała wybory samorządowe. Ale jeśli przypomnieć, że partie koalicyjne uzyskały łącznie 51,1 proc. głosów, to w wyborach prezydenckich jeszcze nic nie jest pewne – i w kampanii potrzebna będzie ogromna determinacja.

W wyborach samorządowych każdy przedstawia się jako zwycięzca, ale co do jednego wszyscy mogą się zgodzić: frekwencja była słaba. To wynik drastycznie niższy niż w wyborach parlamentarnych 15 października, gdy padł frekwencyjny rekord 74,4 proc. Ale jest to również mniej niż w pierwszej turze wyborów samorządowych w 2018 r., gdy frekwencja wyniosła 54,9 proc. A to już niespodzianka.

Kto zatem poszedł, a kto nie poszedł głosować? W 2018 r. we wszystkich województwach frekwencja przekroczyła 50 proc. Tym razem jest natomiast aż siedem województw, w których do głosowania poszła nie więcej niż połowa wyborców. Co ciekawe, chodzi o województwa w zachodniej lub północnej części kraju, gdzie ogółem dominują partie obecnego rządu.

Frekwencja była zaś wyższa w Polsce południowo-wschodniej, czyli tam, gdzie lepsze wyniki osiąga PiS. Ogółem była również wyższa na wsi (54,1 proc.) niż w mieście (50,4 proc.), czyli odwrotnie niż w październikowych wyborach parlamentarnych, gdy w miastach do głosowania poszło więcej osób (76 proc.) niż na wsi (71 proc.).

Czytaj też: Co wynika z exit poll? Wyborcy PiS zmobilizowani, młodzi rozproszeni, kobiety głosują

Liczby vs. emocje

Czy dane o frekwencji to dzwonek alarmowy dla koalicji 15 października? Zależy, jak spojrzeć na sprawę.

Po pierwsze, koalicja bez wątpienia wygrała wybory samorządowe. Absolutnie dominuje w miastach. W wyborach do sejmików KO osiągnęła zaś wyższe wyniki niż w 2018 r. (30,6 proc. vs. 27 proc.). Większe poparcie uzyskała również Trzecia Droga, która po raz pierwszy poszła w tej formule do wyborów samorządowych, zdobywając w wyborach do sejmików 14,25 proc. w skali kraju – w 2018 r. PSL mógł liczyć na 12 proc. głosów. Podobny wynik jak poprzednio uzyskała natomiast Lewica, która z poparciem 6,3 proc. wypadła najsłabiej z partii koalicyjnych. Ogółem oznacza to, że koalicja zwiększy stan posiadania w samorządach.

Po drugie, PiS wciąż odnotowuje wysokie poparcie – w wyborach do sejmików jest to 34,3 proc. w skali kraju, czyli podobnie jak w 2018 r. Wtedy partia Jarosława Kaczyńskiego było zdolna rządzić w około połowie sejmików wojewódzkich. Nie była jednak w stanie wygrywać wyborów w dużych i średnich miastach – i tak jest również teraz. Mimo wysokiej popularności we wschodnich województwach (wyniki w granicach 44–52 proc.) będzie mieć mniej władzy niż dotąd.

To prowadzi do sprawy trzeciej: jeśli zwrócić uwagę na liczby, sytuacja wygląda dość dobrze dla obecnej władzy. Ale są jeszcze emocje. Wśród części wyborców istniało oczekiwanie, że w następstwie obywatelskiego zrywu 15 października ukształtowała się pewna tendencja polityczna: frekwencja wyborcza będzie trwale wyższa niż w przeszłości, poparcie dla partii demokratycznych coraz większe, a PiS będzie tonąć. Jak się okazuje, sytuacja jest bardziej złożona.

Rzeczywiście, koalicja 15 października utrwaliła i powiększyła zakres sprawowanej władzy, przy czym w wyniku ordynacji obowiązującej w wyborach lokalnych przepadła większość głosów oddanych na Lewicę – tym razem efektywny próg wyborczy w konkretnych okręgach wynosił często ponad 10 proc. Nie zmienia to faktu, że partie rządu uzyskały łącznie poparcie na poziomie 51,1 proc. To znacznie więcej niż PiS, ale wynik tej partii jest na tyle wysoki, żeby wciąż traktować ją jako poważne zagrożenie dla systemu politycznego – a zatem walka trwa.

Czytaj też: Kogo boli kładka nad Wisłą. Nowy most w Warszawie symbolizuje dziś coś więcej

Asymetryczna mobilizacja

Teraz możemy więc wrócić do pytania o to, jakie jest znaczenie polityczne niskiej frekwencji w wyborach samorządowych. W tym kontekście warto odnotować dwie rzeczy. Wynik niedzielnych wyborów do sejmików jest niemal identyczny jak październikowych wyborów parlamentarnych. To sugeruje, że niższa frekwencja była bez znaczenia, a mniejsza mobilizacja dotyczyła wszystkich stron sceny politycznej. Po prostu stawka wyborów była mniejsza i było mniej emocji – natomiast efekt jest podobny. To oznaczałoby, że nowa władza idzie do kolejnych wyborów z dobrymi perspektywami, ponieważ PiS wciąż jest w pozycji przegrywającej, nawet jeśli znacząco nie słabnie.

Drugi punkt dotyczy natomiast rezerw na przyszłość. Zwracano choćby uwagę, że w październiku mieliśmy do czynienia z nadzwyczajną mobilizacją młodszych wyborców. Według badania exit poll w grupie 18–29 lat frekwencja wyniosła wtedy 68,8 proc., czyli niewiele mniej niż średnio dla całego kraju. Był to wynik znacznie wyższy niż w wyborach parlamentarnych w 2019 r., gdy do urn poszło 46,4 proc. najmłodszych wyborców. Jednak teraz wróciliśmy do dawnego schematu – według exit poll Ipsos w wyborach samorządowych frekwencja w tej grupie wyniosła jedynie 38,6 proc.

Pytanie praktyczne brzmi zatem następująco: skoro wysoka frekwencja nie jest dana raz na zawsze, to czy możliwa jest ponowna nadzwyczajna mobilizacja? 15 października wśród wyborców udało się zbudować wrażenie, że wybory miały szczególną stawkę. Wydaje się, że tak samo może być w przypadku wyborów prezydenckich w 2025 r. A skoro odsetek głosujących w międzyczasie spadł z 74 do 52 proc., to na kogo mogłyby zagłosować w przyszłości osoby, które nie miały motywacji, żeby pójść w niedzielę do głosowania?

Jak na razie nie mamy jasnych sygnałów, żeby przesądzić, że zwiększona frekwencja zmieniłaby wynik na korzyść partii demokratycznych – ponieważ do wyborów ponownie mogliby pójść na równi zwolennicy wszystkich obozów politycznych. Jako że między frekwencją „standardową” i „nadzwyczajną” jest bardzo duża przestrzeń, to łamigłówka będzie przypuszczalnie wyglądać tak samo jak w październiku – jak zmobilizować swoich wyborców, a zdemobilizować wyborców przeciwnika. Jeśli przypomnieć, że partie koalicyjne uzyskały w tych wyborach łącznie 51,1 proc. głosów, to w wyborach prezydenckich jeszcze nic nie jest pewne – i w kampanii potrzebna będzie ogromna determinacja.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną