Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Aborcja w Sejmie. Czy to była historyczna debata? Na pewno pokazała zmianę

Poseł Dariusz Matecki (Suwerenna Polska) z plakatem antyaborcyjnym, 11 kwietnia 2024 r. Poseł Dariusz Matecki (Suwerenna Polska) z plakatem antyaborcyjnym, 11 kwietnia 2024 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Posłanki koalicji nauczyły się mówić o przerywaniu ciąży w przekonujący sposób − o procedurach medycznych, lekach, statystykach, historiach kobiet i problemach prawnych. Na tym tle cytaty z Ronalda Reagana czy Jana Pawła II brzmiały archaicznie.

Debata o aborcji w Sejmie miała być gorąca i historyczna. Pierwszy raz w parlamencie głos w jej sprawie miały zabrać wszystkie środowiska od lewa do prawa. Emocji spodziewały się media, politycy i aktywiści. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zawiodła frekwencja, debata się dłużyła i była przewidywalna. Do podręczników historii raczej nie trafi, ale pokazała bardzo ważną zmianę − politycy o aborcji mówią dziś inaczej.

Aborcja. To samo, ale nie tak samo

Co nowego można powiedzieć o aborcji? Stanowisk w Sejmie jest kilka, ale oba oscylują wokół dwóch głównych obozów − prawa do życia płodu oraz prawa do wolności kobiet. Ale nie oznacza to, że z dyskusji nie dowiedzieliśmy się niczego. Nowych argumentów nie było, ale były lepsze i lepiej opowiedziane. Przede wszystkim należy pochwalić polityczki wszystkich partii. Trafne były słowa ministry ds. równości Katarzyny Kotuli, że „wypowiedzi kobiet z prawicy były spokojne i merytoryczne” w przeciwieństwie do posłów. Posłanki PiS i Konfederacji krytykę odnosiły do kwestii prawnych, wątpliwości wobec referendum lub zarzucały koalicji rządowej, że nie umie się zdecydować na jedno rozwiązanie.

Również posłanki KO, Lewicy, PSL i Polski 2050 wykazały, że odrobiły lekcje. W debacie mówiono o zabiegach medycznych, procedurach, lekach, statystykach, historiach kobiet i problemach prawnych. Wnioskodawczynie i wspierające je parlamentarzystki wprowadziły do debaty język uciekający od sacrum i polaryzujących emocji − sprytnie obracając argument o „sumieniu”, jednocześnie nie uciekając w medykalizację sprawy. Często przypominały również, że nikt na sali nie mówi o rozwiązaniach, które zmienią świat, bo aborcje były, są i będą, do tego same w sobie nie są nielegalne. Powtarzały, że chodzi o bezpieczeństwo, zdrowie i dekryminalizację pomocy, aby kobiety nie były w tym same.

Jan Paweł II i Matka Teresa. To archaizm

Na tle posłanek większości rządowej wypowiadane przez posłów opozycji cytaty z Jana Pawła II, Matki Teresy z Kalkuty oraz Ronalda Reagana brzmiały nienaturalnie, anachronicznie i nieprzekonująco. Powoływanie się na historyczne autorytety oznaczało raczej brak pomysłu na dostosowaną do dzisiejszych czasów narrację. Posłom opozycji zabrakło tupetu i temperamentu, którymi zasłynęli przez ostatnie lata w ławach rządowych. Największym odstępstwem od parlamentarnych standardów był happening posła Suwerennej Polski Dariusza Mateckiego, który przyniósł na salę banner ze zdjęciem płodu z podpisem „10. tydzień od poczęcia”, a do głośnika puszczał bicie serca.

Doszło do drobnych kłótni o plakaty, przekraczanie czasu i pokrzykiwanie z sali, ale to wszystko bez pary i bez przekonania. Zapał nie towarzyszył również Kai Godek, która na kilkanaście minut pojawiła się na sejmowej galerii, głównie po to, by zrobić sobie zdjęcie na tle sali plenarnej. − Zrozumieli, że nie opłaca się na ostro − mówiła jedna z uczestniczek debaty. To druga najważniejsza zmiana po zmianie języka. Prawicowa część sali stawiała częściej na pozytywny przekaz: historie rodzinne synów i córek, adopcję czy troskę o zdrowie kobiet. Dużo również mówiono o roli i odpowiedzialności mężczyzn.

Czytaj też: Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło

Historia się jeszcze nie wydarzyła

Pierwsza od dawna parlamentarna debata o aborcji budzi ambiwalentne odczucia. Z jednej strony pokazuje, że na poziomie języka i świadomości jesteśmy coraz bliżej zachodnich wzorów. Wciąż pojawiają się głosy o „heroizmie kobiet”, Janie Pawle II i Adolfie Hitlerze, a nawet porównania kobiet do dzików w ciąży, ale są coraz bardziej marginalne i odklejone od rzeczywistości. Środowiska proaborcyjne potrafią przekonująco i wyczerpująco rozprawiać się z argumentami drugiej strony i sprawnie operować między statystykami, prawnymi pułapkami oraz medycznymi mitami. To efekt ogromnej pracy wykonanej przez aktywistki − w końcu jedna z nich w roli ministry prezentowała projekt i odpowiadała na pytania, kiedy inne przyglądały się z galerii.

Jednocześnie prawica przynajmniej podskórnie musi czuć, że parasol argumentów sprzed 30 lat przecieka i należy odwoływać się do innej wrażliwości, a to już potencjalnie krok w lepszą stronę. Mężczyźni zrozumieli, że o pewnych rzeczach najpierw muszą się wypowiedzieć kobiety. Dlatego wszystkie projekty prezentowały posłanki, cały początek debaty zdominowały kobiety i do speckomisji również trafią same kobiety.

Czytaj też: Koalicja się spiera, PiS wbija klin. Czy rząd wpadnie w te pułapki?

Ta debata przejdzie do historii, jeśli za nią pójdzie pierwszy poważny krok, czyli przegłosowanie wszystkich projektów zmiany prawa aborcyjnego. Jeśli speckomisję opuści wspólny projekt koalicji rządowej, w kolejnej debacie sprawdzimy, czy zmiana jest trwała i realna. Dopiero ewentualna liberalizacja prawa umieści tę debatę w podręcznikach do historii. Wbrew, a nie dzięki jej przebiegowi.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną