Kraj

Kaczyński, Morawiecki, Ziobro, Obajtek. Grube ryby już widzą sieci. Czas brać adwokatów

Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
W miarę otwierania śledztw i ogłaszania przez prokuratorów kolejnych sprawozdań z ich przebiegu hałaśliwi panowie nieco się wyciszą. I tak to afery, na które PiS i jego wyborcy byli tak odporni, w końcu mogą odegrać swoją polityczną rolę.

Chodzą słuchy, że upragnione i wyczekiwane przez połowę Polaków rozliczenia ekipy PiS mają nareszcie przyspieszyć. Nie jest to, wbrew pozorom, proces, którym można łatwo politycznie sterować, bo prokuratorzy, na czele z ministrem Adamem Bodnarem, pracują w swoim trybie, a tempo prac śledczych, nie mówiąc już o postępowaniach sądowych, jest w dużej mierze kwestią dostępnych kadr i zasobów. Być może jednak bezkompromisowa prokurator Ewa Wrzosek nieco pospieszyła się ze swoją krytyką szefa wszystkich prokuratorów.

Wszystko wszędzie naraz

Zeszłej jesieni zmęczona szarpaniną z Ziobrą, represjami w postaci „karnych” przenosin czy podsłuchiwania Pegasusem, a przede wszystkim sfrustrowana powolnym tempem śledztw Wrzosek chciała odejść z prokuratury. Wtedy Adam Bodnar przekonał ją do przyjęcia delegacji do Ministerstwa Sprawiedliwości. Jednakże Wrzosek nadal chciała „wszystko wszędzie naraz”, a w dodatku deklarowała, że lepszym od Bodnara ministrem sprawiedliwości byłby Roman Giertych. W grudniu rozstała się więc z ministrem, choć jednak nie do końca. Od 3 lutego prokurator Wrzosek ma bowiem nową delegację – tym razem do Wydziału do Spraw Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ciekawe, czy oznacza to, że przypadnie jej w udziale któreś ze śledztw dotyczących polityczno-gospodarczych nadużyć z czasów PiS? Na razie mówi się o tym, że mogłaby się zająć śledztwem w sprawie podejrzenia popełnienia oszustwa przez Jarosława Kaczyńskiego, czyli w sprawie słynnych „dwóch wież”.

Kaczyński chciał budować przy ul. Srebrnej w Warszawie dwa wieżowce, by z pieniędzy za wynajem lokali finansować swoje działania polityczne. Kredyt w wysokości 1,3 mld zł miał dać Bank Pekao, a wstępne prace dokumentacyjne przygotował powinowaty Kaczyńskiego, Austriak Gerald Birgfellner. Zrezygnowawszy z całego projektu, Kaczyński odmówił mu zapłaty, radząc, żeby sobie poszedł z tym do sądu. W dodatku wyszło na jaw, że zażądał od Birgfellnera pieniędzy na przekupienie pewnego księdza, zasiadającego w zarządzie spółki Srebrna, mającej prowadzić inwestycję. „Gazeta Wyborcza” w 2019 r. zamieściła transkrypcję nagrania rozmowy Birgfellera z Kaczyńskim. Austriacki biznesmen chciał się zabezpieczyć przed wystrychnięciem na dudka przez Kaczyńskiego, ale poniósł porażkę. Społeczeństwo w sumie niezbyt przejęło się sensacyjnym nagraniem, wobec czego można było nie wszcząć dochodzenia. Teraz też prokuratorzy boją się tego ruszać. W końcu, gdyby PiS lub coś, co z PiS wyrośnie, miało wrócić do władzy, to biada takiemu, kto się odważy wzywać i przesłuchiwać, a nie daj Boże oskarżać prezesa Kaczyńskiego. A Ewa Wrzosek się nie boi. I nawet jeśli ma trudny charakter i krytykuje swoich przełożonych, to jej odwaga jest bezcenna. Bo jak na razie odwaga w rozliczaniu PiS jeszcze w Polsce nie staniała.

Respiratory, wieże, wille

Idą wybory prezydenckie, mielą młyny prokuratorskie, a w Parlamencie Europejskim powoli zapadać będą kolejne decyzje w sprawie uchylenia immunitetu kryjących się tam przed wymiarem sprawiedliwości gwiazd pisowskiej władzy: Macieja Wąsika, Michała Dworczyka, Mariusza Kamińskiego, Adama Bielana i Daniela Obajtka. W jaki sposób kolejne, bardziej bądź mniej ekscytujące, wydarzenia z kategorii „rozliczenia” rozłożą się w kalendarzu na najbliższe, przedwyborcze miesiące, trudno dziś przewidzieć. Z pewnością jednak coś się wydarzy, w jakimś stopniu przełamując smętną rutynę kampanii wyborczej. Nie powinniśmy się też zbytnio zdziwić, gdyby zbiegły na Węgry Marcin Romanowski jednak znalazł się w polskim areszcie. Autorytarnie rządzone przez Victora Orbána Węgry udzieliły mu azylu – zapewne ramach ogólnej miłości do PiS, ale może trochę po to, aby coś na Polsce wymusić.

Wydaje się, że pewnego dnia Donald Tusk utnie sobie jednak w tej sprawę pogawędkę ze swoim dawnym przyjacielem Victorem Orbánem, a w jej wyniku były zastępca Ziobry znajdzie się w miejscu przewidzianym dla niego przez sąd. Orbán z pewnością nie będzie ponosić żadnych kosztów politycznych swojego „pięknego gestu”. A sprawy Romanowskiego Polska nie może tak po prostu odpuścić. W przeciwnym razie połowa PiS przeniesie się do Budapesztu.

Publiczność oczekująca na rozliczenia nie zadowoli się jednak „płotkami”. Wiadomo, kto był szefem Romanowskiego, kto był nad Ziobrą, a kto nad Morawieckim. Nie ma mowy o rozliczeniach, jeśli „wierchuszka” pozostaje bezkarna. A jak na razie jest nie tylko bezkarna, ale niewyobrażalnie pyskata i bezczelna. Jazgot przywódców do cna skorumpowanego państwa PiS po części ma przykryć ich lęk, a po części służy wywołaniu pośród elektoratu PiS tzw. dysonansu poznawczego. Skoro Ziobro, Morawiecki czy Obajtek są niby to zamieszani w grube afery, a przy tym sami tyle krzyczą o przestępstwach obecnej władzy, to może faktycznie są to jakieś, z grubsza biorąc, równorzędne sytuacje? Przecież przeciętny człowiek nie ma w pamięci szczegółów niezliczonych afer z czasów rządów PiS. Paradoksalnie, właśnie przez to, że jest ich tak wiele, wszystko się miesza i w końcu gubi. Jakieś respiratory, wieże, wille… Kto by to spamiętał!

Działki, nowe drogi i biznesmani w sutannach

Na szczęście są tacy, którzy pamiętają. I wygląda na to, że w prokuratorskie sieci, zarzucane szeroko, gdzieś daleko w morzu powoli wpływają i grube ryby. Sieci są szerokie i słabo widoczne, ale gdy raz w nie wpłyniesz, to musi przyjść taka chwila, gdy napotkasz przed sobą sznurki zbyt ciasne, by pomiędzy nimi przepłynąć. Jedną z ryb najgrubszych jest Mateusz Morawiecki. Od ponad pół roku toczy się w warszawskiej prokuraturze śledztwo w związku z aferą respiratorową. Był to wyjątkowo paskudy skok na publiczną kasę, z tajemniczą śmiercią „handlarza bronią” w tle. Wielkie pieniądze, tajne służby – będzie scenariusz na film kryminalny. Najpierw jednakże będą przesłuchania, a potem proces. A trefnych zakupów trefnych respiratorów za ok. 200 mln zł dokonywał rząd Mateusza Morawieckiego.

Zanim jednak obejrzymy sądowy thriller o respiratorach, przyjdzie nam zapewne poekscytować się nieco nową odsłoną afery działkowej, czyli sprawy sięgającej 2002 r., gdy to młody bankowiec Mateusz Morawiecki, dzięki familiarnym stosunkom z ówczesnym wrocławskim metropolitą kard. Henrykiem Gulbinowiczem (skompromitowanym później w aferze pedofilskiej) nabył od ks. Sławomira Żarskiego (jak się okazało – donosiciela SB) wartą wówczas 4 mln zł działkę na peryferiach Wrocławia, którą to Kościół uzyskał od Skarbu Państwa, a ściśle od słynącej na początku wieku wieloma nadużyciami Agencji Nieruchomości Rolnych. Morawicki kupił ją za marne 700 tys. zł, a w 2021 r. jego żona sprzedała ją za prawie 15 mln zł. Cała transakcja miała miejsce w kontekście planów budowy nowych dróg i spodziewanego wzrostu wartości działek w tamtej okolicy. Oczywiście można wyobrazić sobie scenariusz, w którym naiwny i nieporadny Kościół zawiera niekorzystną dla siebie transakcję, a podający się za katolika cwaniak wyłudza od niego za grosze ziemię, którą następnie sprzedaje (po przepisaniu na żonę) z 21-krotnym zyskiem. Wyobraźnia ludzka nie zna bowiem granic.

Zła wiadomość dla Mateusza Morawieckiego (i zapewne kilku innych osób, świeckich i duchownych przy okazji) jest taka, że prokuratorzy nie mają tak wielkiej fantazji i nie są tak rozczulająco naiwni jak my. A tymczasem Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu zdecydowała o podjęciu na nowo umorzonego już dawno śledztwa w „aferze działkowej”, a ściśle wszczęciu go pod kątem „wyrządzenia szkody w obrocie gospodarczym”. I jak to zwykle bywa w takich śledztwach, cała sprawa polega na przerwaniu zmowy milczenia. Prawdopodobieństwo, że żadne pieniądze nie szły „w drugą stronę”, czyli że biznesmeni w sutannach nie otrzymali czegoś więcej niż 700 tys. zł, jest nikłe. A jakie jest prawdopodobieństwo, że znajdą się świadkowie takich transferów? Nie wiemy. Ale skoro śledztwo zostało wszczęte, to widocznie prokurator musi na coś liczyć. Może jakiś pośrednik „wysypał się” przy okazji innej sprawy? A może ktoś chce się na kimś zemścić i złoży zeznania? A może – co chyba najmniej prawdopodobne – kogoś ruszyło sumienie? Nic nie wiemy. Ale niewiele też pewnie wiedzą sami Morawieccy. Były premier nie może już spać spokojnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Życie seksualne polskich księży. Michałowe z plebanii odchodzą, wchodzą tinderowe

Młodzi księża są bardziej aspołeczni, stałe związki to dla nich wyjście ze strefy komfortu. Szukają relacji na portalach społecznościowych. Przelotnych, bez zobowiązań – mówi Artur Nowak, autor reportaży „Plebania” i „Zakrystia”.

Joanna Podgórska
16.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną