Ocena roli Andrzeja Dudy w polskiej polityce zagranicznej musi być jednoznacznie negatywna. Jako obywatel spisałem jego prezydenturę na straty już w 2014 i tego się niestety trzymam, bo każdy kolejny rok tylko potwierdzał, że my, jako obywatele, nie będziemy mieli z niej żadnego pożytku.
Tak, zachował się przyzwoicie i propaństwowo po napaści Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r., ale przecież jest to minimum, którego możemy wymagać i oczekiwać od każdego polityka polskiego: nie ma w tym żadnej jakiejś zasługi i prezydent nie wyróżnił się tu niczym. Ocena tej napaści, a potem okrutnej wojny oraz podejmowane przez Polskę działania – to jest jasne i bezdyskusyjne. Polityka Polski wobec wojny – bezalternatywna. Postępowanie polskiego prezydenta na tym polu jest oczywistą oczywistością i trudno tu formułować jakieś pochwały, tak jak trudno o zachwyt, że osoba oficjalna przechodzi równym krokiem przed frontem kompanii honorowej. Podobnie jest z udziałem Polski w NATO i stosunkach naszego kraju z głównym państwem tego Sojuszu, tj. Stanami Zjednoczonymi Ameryki.
Duda w Europie: żadnego pożytku
Natomiast na drugim najważniejszym dla naszego kraju polu działania w polityce zagranicznej i wspólnotowej – tzn. udziału w Unii Europejskiej – Andrzej Duda jest politykiem, który kurczowo trzyma się poglądów endeckich, nie tylko niepasujących do obecnej sytuacji geopolitycznej naszego kraju, ale – jeśli poważnie potraktować zagrożenie imperialną Rosją – wręcz sprzecznych z interesem narodowym.