10 lat z Dudą: wojsko. Zaczął słabo, kończy nie najgorzej. W tle wojna, Macierewicz i prezes
Młody wiekiem i bez wielkiego doświadczenia Andrzej Duda zrządzeniem politycznego przypadku, szczęścia i wiecowego talentu został najwyższym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP nieco ponad rok po rozpoczęciu przez Władimira Putina zbrojnej napaści na Ukrainę.
Nowo wybrany prezydent nie skupiał się jednak na skutkach strategicznego tąpnięcia na rubieżach bezpiecznej Europy. W kampanii pochłaniały Dudę – tak jak wspierający go PiS – sprawy socjalne i tożsamościowe. O zagrożeniu wojennym prawica wtedy niemal milczała.
Mimo iż przywoływany jako mentor Andrzeja Dudy, tragicznie zmarły pięć lat wcześniej prezydent Lech Kaczyński ostrzegał, że „najpierw Gruzja, potem Ukraina, potem państwa bałtyckie, a może i Polska”, drugiego kroku Rosji obóz PiS i jego kandydat nie postrzegali jako wielkie zagrożenie. W ogóle mało który z polityków widział powód, by bić na alarm, podnosić wydatki obronne i zbroić się na potęgę. Ani prezydentura Kaczyńskiego, ani rządy PiS z lat 2005–07 nie zapisały się szczególnymi osiągnięciami obronnymi. Gdy 10 lat później szykowała się zmiana władzy, Duda nie miał więc jakiejś własnej tradycji do kontynuowania.
Pokonani polityczni rywale coś robili, choć bez pośpiechu. W 2015 r. Polska była na początku wdrażania wielkiego i ambitnego na tamte realia programu modernizacji technicznej 2013–22, który słusznie przewidział większość potrzeb na najbliższą dekadę. Choć nie miał wystarczającego finansowania. Na kampanii wyborczej największe piętno odcisnął plan zakupu 50 śmigłowców wielozadaniowych na platformie francuskiego Caracala, krytykowany przez prawicę i później przez nią anulowany.