Konfederacja pręży muskuły przed PiS, Mentzen stawia się Kaczyńskiemu. Nie za wcześnie?
Do takich ruchów powinniśmy być przyzwyczajeni, zwłaszcza po ostatnich wyborach. Z jednej strony nastroje przesuwają się w Polsce na prawo, rosną notowania partii radykalnych, politycy już nie gryzą się w język: mówią otwarcie o wyjściu z Unii, praktykują kłamstwo oświęcimskie, powielają rosyjską propagandę. Z drugiej – daleka prawica, czyli wszystko, co na prawo od twardego jądra PiS, to wciąż płynna lawa, a nie solidny bazalt.
Nikt do końca nie wie, jaki tu panuje układ sił, kto kogo rozgrywa, a kto kogo myśli, że rozgrywa. Powstają sojusze, do gry wchodzą nowi aktorzy, zwłaszcza z otoczenia Grzegorza Brauna. A raz na jakiś czas wypływają na powierzchnię stare zadry, jak konflikt liderów Ruchu Narodowego z Robertem Bąkiewiczem czy napięcia na linii Mentzen–Braun. Dużo tu nieufności, teorii spiskowych i obaw, że ci bardziej doświadczeni ostatecznie pokonają nowicjuszy. Gdyby tak miało się skończyć, to parafrazując piłkarskie powiedzenie: prawica może mieć wiele głów, a na końcu i tak wszystkie je zetnie Jarosław Kaczyński.
Mentzen na fali, Czarnek w odwrocie
Dopuścić do tego nie chce Mentzen, który z prezesem PiS wszedł w ostry spór publiczny. Gdy Kaczyński zaapelował, by Konfederacja podpisała się pod tzw. Deklaracją Polską – czymś na kształt zrębowego dokumentu programowego ewentualnej przyszłej koalicji – Mentzen odmówił, twierdząc, że nie jest zależny ani od PiS, ani od PO. Rozgorzała dyskusja, w którą zaangażował się