Polskie imperium pancerne. Co dalej z czołgami z Korei i „najsilniejszą lądową armią Europy”
Niemal dokładnie trzy lata temu, w lipcu 2022 r., szef MON Mariusz Błaszczak ogłaszał, że w ramach gigantycznego pakietu zakupów Polska zamówi z Korei Południowej tysiąc nowoczesnych czołgów K2 Black Panther. Nie miał to być wyłącznie import – po pierwszej partii 180 wozów z dostawą „na już”, od koreańskiego Hyundaia, dalsze dostawy miały obejmować „polonizację” konstrukcji i coraz większy udział rodzimego przemysłu, aż do docelowej produkcji czołgów w kraju.
Zamiary Błaszczaka były ambitne, bo – jak czytamy we wciąż widniejącym na stronach MON komunikacie – „dostawy 820 czołgów K2PL rozpoczną się w 2026 r. i w tym samym roku zostanie uruchomiona produkcja w Polsce”. Ambicje zdezaktualizowały się z prostego powodu: na ówczesnym etapie nikt z resortu nie pytał przemysłu zbrojeniowego o opinię czy radę ani nie sprawdził możliwości, i to po obu stronach.
Dlatego też negocjacje umowy drugiej i ważniejszej trwały niemal dwa lata, z licznymi zakrętami po drodze. Ale w miniony piątek wreszcie została podpisana i posuwa naprzód program koreańsko-polskiej współpracy nad modernizacją czołgu K2 do wersji K2PL, a przede wszystkim uruchamia proces adaptacji spółek PGZ do udziału w jego produkcji. Na razie w ograniczonej liczbie 61, a nie ponad 800 egzemplarzy. Dwie trzecie nowego zamówienia na 180 czołgów dostarczą Koreańczycy ze swoich zakładów, a udowodnili już, że potrafią to robić terminowo.
Czytaj też: Bitwa o K2. Jak polsko-koreański projekt wpadł w poślizg.