Zbroimy się na potęgę. Stać nas? Plany są ambitne, ceny też. Budżet już zaczyna trzeszczeć
Na razie wszystko jest OK. Kieleckie pawilony i wystawa na zewnątrz pokazywały bogactwo oferty obronnej – produktów znanych i zamawianych w setkach i tysiącach egzemplarzy. A także nowych, proponowanych jako rozwiązania na tu i teraz (systemy antydronowe) i na najbliższą przyszłość (systemy bezzałogowców lądowych i morskich czy rakiety manewrujące).
Polska Grupa Zbrojeniowa opowiadała o dynamicznym rozwoju i nowych projektach, MON chwalił się coraz wyższymi wydatkami oraz inwestycjami w krajową bazę przemysłową, a sojuszniczy potentaci deklarowali każdy rodzaj kooperacji z polskimi partnerami, byle tylko nie spaść w rankingu preferowanych dostawców samolotów, okrętów podwodnych, amunicji czy wozów bojowych. Polska potrzebuje tego wszystkiego, i to w dużych liczbach, bo wciąż jest na początku budowy „najsilniejszej armii w Europie”. Od ogłoszenia tej zapowiedzi za rządów PiS minęły ledwie trzy lata, a jakby była to cała epoka.
Czytaj też: Pierwsza defilada Nawrockiego. Nowe czołgi, samoloty i okręty, stare obietnice
Taniej niż wojna
Przez ten czas słyszeliśmy, że „bezpieczeństwo nie ma ceny” i rekordowe na skalę całego NATO wydatki obronne w odniesieniu do PKB to polska racja stanu, wybór bezalternatywny w naszych realiach geopolitycznych. Bo i tak tańszy niż wojna. A przy tym – że to inwestycja w gospodarkę, „koło zamachowe”.
Przesuwana coraz wyżej poprzeczka wydatkowa – 2,5 proc., 3 proc., ponad 4 proc., a teraz blisko 5 proc. PKB – robiła wrażenie na zagranicznych obserwatorach, ale nie miała do tej pory negatywnego wpływu na gospodarkę.