Połowiczny półmetek
Połowiczny półmetek rządu Tuska. Coś się zacięło, nie ma planu B. Ale nic nie jest przesądzone
W szumie codziennych politycznych zmagań nadeszła znacząca rocznica. To już dwa lata od przełomowych wyborów 15 października 2023 r., połowa kadencji nowej koalicji. Wówczas, przy nadzwyczajnej, rekordowej do dzisiaj 75-procentowej frekwencji, obozowi demokratycznemu udało się odsunąć PiS od władzy. Wcale nie było to pewne, a nastroje przed tamtymi wyborami, co już się dzisiaj słabo pamięta, były dość minorowe, przewidywano raczej przedłużenie rządów Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy. Jednak wielkie tournée Donalda Tuska po kraju, Marsz Miliona Serc w Warszawie, niezwykła mobilizacja w dniu głosowania, ze słynną nocną kolejką do urn we wrocławskim Jagodnie, dobry wynik Trzeciej Drogi sprawiły, że „koalicja demokratyczna” zdobyła aż 248 mandatów, o 56 więcej niż PiS, który niby formalnie wygrał kolejne wybory. Ale nawet w sojuszu z 18-poselskim klubem Konfederacji nie miał szans na przejęcie władzy. Wydawało się, że dokonał się polityczny cud, epokowy przełom – oto w Polsce został zatrzymany pochód populistów; groźba autorytaryzmu skurczyła się do rozmiarów historycznego incydentu, złego wspomnienia; liberalna demokracja triumfalnie zajęła należne jej miejsce. A po ośmiu latach pisowskich nadużyć władzy „wreszcie wraca normalność”.
Wracała z opóźnieniem, bo dzięki prezydentowi Dudzie Mateusz Morawiecki zorganizował dwumiesięczny cyrk z tworzeniem rządu, który nie miał żadnych widoków na sejmową większość. Ale pozwoliło to prawicy poczyścić szuflady, popsuć wyborcom smak zwycięstwa, już na wstępie zmęczyć przyszłą koalicję. Z dziecinną złośliwością Andrzej Duda czekał z zaprzysiężeniem nowego gabinetu aż do symbolicznej daty 13 grudnia. Rząd Donalda Tuska faktycznie zaczął więc działać dopiero trzy miesiące po wyborach. Jednak początek był mocny: nowej władzy udało się wyjąć z rąk PiS media publiczne, także zwierzchnictwo nad prokuraturą.