W tym roku już cała siódemka była bardzo mocna – dawno nie mieliśmy w jednym roku tylu dobrych książek prozatorskich. I właściwie nie zazdroszczę kapitule, bo wybór był trudny.
Nagroda dla Olgi Tokarczuk za „Księgi Jakubowe” jest jak najbardziej zasłużona, bo z jednej strony to jest nowy wymiar powieści historycznej, a z drugiej – odnowienie wzorów tradycyjnej XIX-wiecznej powieści, panoramicznej i dygresyjnej. I temat sensacyjny – Jakub Frank, jego wyznawcy i moment historyczny niezwykle ciekawy: przenikanie się mesjanizmu i oświecenia. I bohaterowie tacy, za którymi chce się podążać.
Czytaj także: Olga Tokarczuk z Literacką Nagrodą Nobla 2018!
Był to ryzykowny projekt, bardzo wiele wymagający od autorki – mógł się nie udać, ale się udał. I w dodatku jest to nagroda za jedną z najlepszych jej książek – jeśli nie najlepszą. Zdarzało się, że nagradzano książki słabsze w dorobku – tak było choćby w przypadku „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, której należało się, ale za „Piaskową Górę”.
Olga Tokarczuk dostaje Nike po raz drugi. Pierwszy raz otrzymała ją w 2008 roku za powieść „Bieguni”. Dwukrotnie nagrodzony był też Wiesław Myśliwski.
Nagrody są po to, by je krytykować – nie pamiętam już, kto pierwszy sformułował tę myśl. I zazwyczaj narzeka się, że są przewidywalne, niesprawiedliwe itp. itd. Dobrze jest oczywiście, kiedy nagrody pozwalają odkryć nowych autorów, doceniają mniej znane nazwiska – takie były w tym roku nominacje do Nagrody Gdynia.