JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Jak to było z Polską w pani życiu? Krążą legendy, że pokochała ją pani w stanie wojennym.
ANTONIA LLOYD-JONES: – Polska wkradła się do mojego życia nieoczekiwanie. Zawsze miałam obsesję języków i literatury – ojciec był profesorem starogreckiej filologii na Uniwersytecie Oksfordzkim, władał kilkoma językami europejskimi, starożytnymi i nowoczesnymi, oraz japońskim. Od początku czytał mi na głos – wspaniale czytał, dalej słyszę jego głos. Jak miałam 12 lat, czytaliśmy razem „Pierwszą miłość” Turgieniewa i postanowiłam, że następnym razem przeczytam ją po rosyjsku. Podświadomie chyba wybrałam język, którego ojciec nie znał; mogłam mu imponować bez rygorów jego bardzo wysokich wymagań naukowych.
Czytaj także: Olga Tokarczuk z Literacką Nagrodą Nobla 2018!
Studiowałam więc rosyjski, w szkole i na uniwersytecie, byłam kilka razy w ZSRR. Po pierwszym roku studiów spędziłam lato 1981 r. w Berlinie, gdzie poznałam kilku młodych Polaków, którzy tam pracowali na budowach, bo w czasie „karnawału Solidarności” wolno im było wyjechać za chlebem do Niemiec. Rozmawialiśmy po rosyjsku, dalej korespondowałam z jednym z nich i wreszcie, zaraz po skończeniu studiów – mając 21 lat, bo nasze studia kończą się dość wcześnie – pojechałam pociągiem do Wrocławia, aby go odwiedzić. Latem 1983 r., czyli w końcówce stanu wojennego. Nie mówiłam po polsku ani słowa, a nikt nie chciał wierzyć, że nie jestem Rosjanką, bo skąd się tu miała pojawić Angielka? Dobrze trafiłam, rodzina przyjaciela była kresowa, ojciec był akowcem, pochodzili spod Lwowa, synowie siedzieli w więzieniu za walki z ZOMO na ulicach.