Noblistka Olga Tokarczuk (to wciąż brzmi niewiarygodnie i wciąż cieszy) od momentu ogłoszenia werdyktu prezentuje się godnie i stosownie do okoliczności. Wszędzie jest witana z honorami. I z szalonym entuzjazmem, jak ostatnio we Wrocławiu. Na spotkanie w Narodowym Forum Muzyki – pierwsze publiczne w kraju, odkąd jest noblistką – nie wszystkim udało się wejść. Tłum przed budynkiem oglądał autorkę na telebimie. Tokarczuk otrzymała klucz do miasta i pamiątkę po Wisławie Szymborskiej (figurę kota czuwającego nad książkami). No i owacje na stojąco.
„Olgo, witaj raz jeszcze we Wrocławiu. W domu dumnym z twojego sukcesu, szczęśliwym. Gratuluję i dziękuję” – mówił prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, który wręczył klucz honorowej obywatelce miasta. „Bardzo bym chciał, żeby ten kot z pustego mieszkania przeniósł się teraz do pełnego mieszkania” – powiedział z kolei Michał Rusinek, sekretarz Szymborskiej, czyniąc aluzję do jednego z jej słynniejszych wierszy. Przypis na marginesie: dzieła obu noblistek zostały przetłumaczone na ponad 40 języków.
Czytaj także: Olga Tokarczuk oczami władzy
Tokarczuk zachwyca Zachód
Sama Tokarczuk podkreślała we Wrocławiu, że w dalszym ciągu chce komunikować się z ludźmi, z czytelnikiem, poprzez literaturę. Ewidentnie nie czuje się wieszczką ani „wyrocznią” (choć przychodzi jej to całkiem naturalnie) – pozostanie, jak mówi, tylko (i aż) pisarką. Co nie zmienia faktu, że jej ostatnie wystąpienia za granicą bardzo się podobają. – Tokarczuk mówi krótko i celnie, jest zauważana i doceniana przez media – komentuje Beata Stasińska, agentka literacka. Prasa niemiecka nazwała Tokarczuk „ambasadorką Polski progresywnej”.
– Zachód przyjął decyzję noblowską bardzo pozytywnie, mają szacunek do autorki – opowiada Sonia Draga, właścicielka wydawnictwa Sonia Draga. – Wszyscy rzucili się teraz po prawa do jej książek. Dostałam maile i telefony od znajomych wydawców z zagranicy wkrótce po ogłoszeniu werdyktu – dodaje. – Jej książki są uniwersalne, mają dużą dozę empatii. Narrator każdej z nich szybko buduje dobrą relację z czytelnikiem – dopowiada Beata Stasińska. – Sama Olga Tokarczuk chciałaby, żeby literatura zmieniała świat na lepsze. Jej pisarstwo jest właśnie dla takiego czytelnika: który szuka odpowiedzi, innego obrazu świata niż ten, w którym żyje. U Tokarczuk to wszystko znajdzie.
Na tle tych ogólnych zachwytów dziwi i smuci postawa rodzimego Instytutu Książki, który w swojej odsłonie internetowej (prawie) dobrze wywiązał się z zadania, cytując tłumaczy i gratulując Nobla, ale w odsłonie niewirtualnej zawiódł już przy pierwszej okazji.
Czytaj także: Poszukiwanie sensu w czasach chaosu
Granda na targach we Frankfurcie
Nagrody Nobla w dziedzinie literatury ogłoszono bowiem w, zdawałoby się, idealnym momencie – trwały akurat prestiżowe targi książki we Frankfurcie, a sama autorka odbywała tournée po Niemczech, spotykała się z czytelnikami, udzielała wywiadu za wywiadem. Wystawiała Polsce jak najlepsze świadectwo – twierdzą nasi rozmówcy. Dziennikarze, wydawcy ze świata i tłumacze byli zachwyceni jej występami, obywatelską postawą, wezwaniami do obrony demokracji. Tego się dziś oczekuje od autorów, autorytetów. Czyli od noblistów.
Gorzej na tym tle wypadła... sama Polska. Stoiskiem z rodzimą literaturą opiekował się we Frankfurcie wspomniany Instytut Książki, który nie skorzystał z pretekstu, by jeszcze lepiej wypromować laureatkę Nobla. Prócz zdawkowych informacji, okolicznościowego telebimu (trzeba było zadrzeć głowę, żeby go zauważyć) i pocztówek (słyszymy, że rozeszły się w dwa dni i nie przewidziano więcej) – niewiele dało się dowiedzieć. Zagraniczni czytelnicy pytali personel o dorobek Tokarczuk, prosili o rekomendacje. Instytut Książki radził na to sprawdzić... w internecie. „Tokarczuk? To literatura dla mas, mamy w Polsce lepszą” – mogli się w kuluarach dowiedzieć nasi zachodni sąsiedzi.
I sprawdzić na miejscu. Katalog z polską literaturą, prezentowany przy takich okazjach, przez lata mocno zeszczuplał. Zmieniły się też proporcje, zgodnie z filozofią Dariusza Jaworskiego, szefa Instytutu Książki, który obejmował stanowisko z ambicjami dowartościowania literatury do tej pory rzadko promowanej (w tym religijnej). Poza sensownymi tytułami są więc w albumie dzieła Karola Wojtyły i biografia ks. Jerzego Popiełuszki. Donosi na Facebooku Monika Sznajderman, szefowa Wydawnictwa Czarne:
– Dzień, w którym przyznano Nobla w dziedzinie literatury, okazał się sądny dla tej ekipy – mówi nasz rozmówca, dobrze zorientowany na rynku książki. Dlaczego przy polskim stoisku noblistka wystąpiła niemal incognito? – Z powodu wojny kulturowej toczonej przez władzę z Olgą Tokarczuk – uważa.
Instytut Książki na swojej stronie internetowej relacjonuje spotkanie z Tokarczuk we Frankfurcie. Ale wśród 33 fotografii z wydarzenia samej autorki jakoś nie widać (pomijając zdjęcie telebimu). Tymczasem skala przedsięwzięcia naprawdę jest ogromna: organizatorzy szacują, że w tegorocznej edycji targów wzięło udział ok. 300 tys. osób, 5,5 proc. więcej niż przed rokiem.
Poczynania Instytutu Książki względem Tokarczuk mogą wprawić w dysonans poznawczy. Konsekwentnie lżona przez prawą stronę, ludzi władzy i osoby z nią związane, raptem tej instytucji zawdzięcza wszystkie przekłady i sukcesy. IK łyka tego Nobla niczym żabę, tak jak TVP, której trudno było tak istotną informację przemilczeć. Jedna z polskich pisarek (pomijam nazwisko, bo może sobie nie życzyć) zastanawia się, jak władza PiS może publicznie zwalniać autorkę z podatku od nagrody, a zarazem – też publicznie – podsumowywać, ile pieniędzy przeznaczyła na tłumaczenia jej książek. Co to ma znaczyć – pyta wspomniana autorka – że Tokarczuk ma jakiś dług do spłacenia?
Czytaj także: Tokarczuk daje nadzieję, że ocalejemy
Polsce był potrzebny ten Nobel
Podobno dyrektorzy Instytutów Polskich, w których PiS jakiś czas temu powymieniał władze, unikali nawet wspólnych z Olgą Tokarczuk zdjęć w obawie, że w kraju zostanie to źle odebrane. – To była granda, skandal – słyszymy od jednego z polskich wydawców. – Jeżdżę na targi od lat 90., byłam tu też wtedy, kiedy Nobla przyznano Wisławie Szymborskiej. Nigdy nie było takiej sytuacji jak w tym roku. To tym bardziej zadziwia, że targi książki zawsze są okazją do zainteresowania świata naszymi twórcami, pokazania ich wydawcom, tłumaczom. W 2017 r. Polska była honorowym gościem targów w Londynie, co w jakiejś mierze przetarło Tokarczuk drogę do Bookera i osiągnięć międzynarodowych. Bo choć jej książki już ukazywały się na świecie, to jej rozpoznawalność była jeszcze ograniczona.
Chwalenie się sukcesami naprawdę wartymi odnotowania przychodzi polskiej dyplomacji jednak z trudem. Na portalach internetowych Instytutów Polskich też jest dość pustawo. Na stronie placówki w Wilnie – ani jednej wzmianki (dwa wpisy na Facebooku to jednak dużo za mało), w Tel Awiwie – tak samo. Po wpisaniu frazy „Olga Tokarczuk” w wewnętrznych wyszukiwarkach wyskakuje informacja „sorry, not found”. Instytut w Nowym Jorku pisał o Tokarczuk, gdy dostała Bookera. Teraz nic. Znów: nie liczę wpisów w mediach społecznościowych. W placówce nowojorskiej słyszymy, że na stronie internetowej publikowane są tylko informacje o wydarzeniach dziejących się w USA. W sumie – szkoda. Promocję polskiej kultury placówki te mają przecież w statutach.
Trzeba zarazem oddać sprawiedliwość Instytutowi Polskiemu w Düsseldorfie. To na jego zaproszenie (oraz wydawnictwa Kampa Verlag i festiwalu LitRuhr) i przy okazji premiery „Ksiąg Jakubowych” Tokarczuk udała się do Niemiec. O Noblu dowiedziała się w drodze na spotkanie z czytelnikami w Bielefeld. Instytut zorganizował też jej pierwszą międzynarodową konferencję prasową po Noblu – 11 października. MSZ, któremu placówki podlegają, ma wyasygnowany budżet na obsługę Nobla (to standardowa procedura).
W samym Frankfurcie sytuację ratowało m.in. Wydawnictwo Literackie, polski wydawca Olgi Tokarczuk. Gdy noblistka z trudem przedzierała się przez tłum, odbierając gratulacje, podpisując książki m.in. u swojego szwajcarskiego wydawcy (w ofercie Kampa Verlag, bardzo młodego wydawnictwa, „Księgi” są jednym z najważniejszych dzieł!), przy stoisku Instytutu Książki było pusto i smutno. Źle to wyglądało na tle stoisk włoskich czy gruzińskich, gdzie tętniło życie. Ukraińcy ściągnęli do Frankfurtu głośne nazwiska: Sencowa, Żadana, Andruchowycza.
A u nas było cicho, mimo że w Niemczech miały swoje premiery dwie polskie książki – prócz „Ksiąg Jakubowych” bardzo dobrze przyjęta „Nieczułość” Martyny Bundy. Świat okazał się na szczęście życzliwszy – zagraniczni wydawcy, agenci, dziennikarze i czytelnicy przekonywali, że Nobel potrzebował Olgi Tokarczuk. A Polska może nawet bardziej.
Czytaj także: Nobel jej potrzebował
PS Odnosząc się do naszej publikacji, Instytut Książki przyznał, że parokrotnie zapraszał Olgę Tokarczuk na swoje stoisko, „pragnąc wydać bankiet na jej cześć”. Autorka odmówiła. IK podkreślił też, że jej książki były „eksponowane na ladzie recepcyjnej”. Co samo w sobie chyba nie wymaga komentarza.
Publikujemy odpowiedź Instytutu Książki
Nieprawdziwa jest informacja podana zarówno w treści, jak i w tytule artykułu, jakoby Instytut Książki podczas Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie zignorował Olgę Tokarczuk, a „zagraniczni czytelnicy” i „nasi zachodni sąsiedzi” spotkali się z lekceważeniem noblistki przez „personel Instytutu”.
Instytut na frankfurckich targach poświęcił noblistce osobną przestrzeń wystawienniczą, prezentując przekłady językowe i wydania książek pisarki – łącznie kilkadziesiąt tytułów, oraz telebim w centralnym, najbardziej widocznym punkcie stoiska. Dodatkowo na ladzie recepcyjnej wyeksponowany został egzemplarz, nagrodzonego Bookerem, angielskiego wydania „Biegunów”. Podobnej ekspozycji nie miał żaden inny pisarz.
Instytut Książki kilkukrotnie zapraszał pisarkę na polskie stoisko, pragnąc wydać bankiet na jej cześć. Pierwszy raz pisemnie 11 października, ostatni raz osobiście przez dyrekcję Instytutu Książki już we Frankfurcie. Żadne z tych zaproszeń nie zostało przyjęte.
Instytut Książki do tej pory wsparł 91 przekładów Olgi Tokarczuk na 28 języków obcych, a łączna kwota udzielonego dofinansowania przekracza 1 mln 300 tys. zł.