Chyba mało który film aż tak długo podgrzewał się na hollywoodzkim palniku. Toć Sonic to fenomen początku lat 90. ubiegłego wieku, a o ewentualnej ekranizacji popularnej gry konsolowej mówi się praktycznie od momentu jej premiery. Ale może i dobrze, że skończyło się na planach, bo bez internetu twórcy filmu mogliby pobłądzić.
Czytaj też: Gra frajera, czyli co filmy mówią o graczach
Fanom nie spodobał się Sonic
A tak pod kasami biletowymi ustawiają się kolejki i „Sonic. Szybki jak błyskawica” radzi sobie na światowych rynkach lepiej, niż można było się spodziewać, do tego zbierając całkiem przyzwoite recenzje krytyki. Czyja w tym zasługa? Ano licznego fanowskiego grona, które oprotestowało design postaci zaprezentowany przez studio, głośno domagając się zmian.
Wytwórnia posłuchała i posypała głowę popiołem, premierę przesunięto, a tytułowego bohatera przerobiono tak, żeby jednak przypominał Sonika, do którego przywykli gracze. Tych jest już parę pokoleń. I choć ostatecznie konsolowe wojny wygrali konkurenci firmy Sega, będącej rodzicem błękitnego jeża obdarzonego mocą błyskawicznego przebierania nogami, czyli Sony i Nintendo, to Sonic i tak stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych popkulturowych marek na świecie. Dlatego z fanami nie było żadnej dyskusji, to zbyt potężna siła. Hollywood zdążyło się o tym przekonać nie raz.
Łańska fańska na pstrym koniu jeździ
Weźmy chociażby ostatni, szeroko dyskutowany odcinek „Gwiezdnych wojen”, który, jakkolwiek byśmy go nie oceniali, jest wyrazem pewnego konformizmu.