Syn zmarłego północnokoreańskiego dyktatora chyba raczej nie odziedziczył ojcowskiej miłości do kina. Pamiętna jest przecież awantura sprzed paru lat związana z „Wywiadem ze słońcem narodu” (2014), która poskutkowała cyberatakiem na studio Sony i wyciekami informacji, które prasa analizowała potem miesiącami. Mało tego. Zaplanowaną premierę filmu odwołano z przyczyny tyleż poważnej, co niemal niewiarygodnej: zagrożono bowiem zamachami na kina.
Ostatecznie świńska komedia Setha Rogena i Evana Goldberga trafiła prosto do kin domowych i zarobiła całkiem przyzwoite pieniądze. No i została po niej niemała legenda. Niby oficjalnie film nie rozsierdził Korei Północnej, która nie przyznała się do wywołania owego bałaganu, ale trudno chyba posądzać Kim Dzong Una o poczucie humoru. Jego ojciec z kolei przejawiał pewne zrozumienie dla kina, bo przecież uwielbiał serię z Jamesem Bondem (póki nie zobaczył 20. filmu, „Śmierć nadejdzie jutro”, gdzie brytyjski agent występuje przeciwko koreańskiemu dyktatorowi), kolekcjonował filmy, a podejmowane gdzieniegdzie przez reżim próby zablokowania „Ekipy Ameryka” (2004) nie były zbyt efektywne.
Czytaj też: Reżim Kim Dzong Una oczami filmowców
Stalin miał się za krytyka filmowego
Za to agenci północnokoreańscy wykazali się skutecznością przeszło 20 lat wcześniej, kiedy to na zlecenie Kim Dzong Ila, wtedy jeszcze zaledwie syna rządzącego