Czytałem gdzieś, że kiedy bracia Lumière zatrudniali pierwszego operatora do kręcenia korbką ich kinematografu, zapowiedzieli mu, że to praca na krótko – sezon, może dwa, zanim się ta jarmarczna nowinka ludziom znudzi. Mylili się w swojej prognozie czasowej, ale też w jakimś stopniu mieli rację – początkowo kino to była rozrywka niskich lotów, przeznaczona dla mało wymagającego klienta i nastawiona na szybki, prosty zysk.
Nawet jeśli dość szybko zaczęły powstawać filmy ambitniejsze niż proste slapstickowe komedie, wymuszona przez brak dźwięku nadmierna ekspresja była sztuczna, kiczowata i odstręczała poważną widownię. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu jako dziecko słyszałem znajomych moich dziadków twierdzących, że prawdziwe emocje to w teatrze, kino do tego nie dorasta, a już taka telewizja to jest poza wszelką krytyką. Musiało minąć kilkadziesiąt lat i musiały wymrzeć dwa pokolenia krytyków, zanim film stał się powszechnie akceptowaną i niekwestionowaną dziesiątą muzą i jednym z filarów kultury – zarówno popularnej, jak i wysokiej.
Czytaj też: Najgłośniejsze niedokończone filmy w historii
Na gry starsi patrzyli z góry
Gry komputerowe na wiele sposobów powtarzają tę historię. Właściwie też zaczynały w jarmarcznych klimatach. W naszej części świata barakowóz z automatami stał w pewnym momencie w każdym wesołym miasteczku, obok strzelnicy i karuzeli. Na Zachodzie znacznie częściej automaty z