Kultura

„Dzienniki Japońskie” Piotra Milewskiego

„Dzienniki Japońskie” Piotra Milewskiego „Dzienniki Japońskie” Piotra Milewskiego mat. pr.
Co zabrać ze sobą w podróż po państwie kilkunastu dialektów, gdzie wiara w materializm i postęp naukowy, nie wyklucza tradycjonalizmu i szacunku dla szintoistycznych bóstw? Znajomość języka i zasobny portfel to ledwie udogodnienia, wystarczy pełna otwartość na spotkanie z „innym” - udowadnia Piotr Milewski w Dziennikach Japońskich.

W nieokreślonej przeszłości Księżycowy Starzec zszedł na ziemię pod postacią żebraka i poprosił trzy napotkane zwierzęta o pożywienie. Lis złapał rybę w pobliskiej rzece, małpa podarowała wędrowcy naręcze owoców prosto z drzewa, królik zaoferował odrobinę zerwanej trawy. Kiedy zapłonęło wieczorne ognisko, ostatnie zwierzę, zawstydzone swoim marnym prezentem, skoczyło w płomienie, by złożyć ucztującym w ofierze własne mięso. Starzec zrzucił żebraczy kamuflaż, wyciągnął szaraka z ognia i, uznając go za najmilsze z ziemskich zwierząt, zabrał ze sobą na Księżyc. Od tego czasu, kiedy nadchodzi pełnia, na srebrnej tarczy można dostrzec królika.

.mat. pr..

Tę historię zna podobno każde japońskie dziecko. Najprawdopodobniej nie pochodzi ona nawet z Japonii, nie oddaje też zbyt realistycznie historii księżycowych plam. Za to zawiera w sobie kilka elementów, które mocno wybrzmiewają w obrazie kraju kwitnącej wiśni, zawartym w Dziennikach Japońskich. Nieograniczona, czasem przyjmująca wręcz służalcze formy, gościnność, zdolność do ostatecznego poświęcenia w imię społecznego obowiązku i zachowania twarzy, do tego element magiczny splatający ludzi, istoty półboskie, zwierzęta i przyrodę nieożywioną. Można w tę magię wierzyć, odrzucić ją lub wybrać drogę pośrednią – darzyć ją należnym szacunkiem, ale bez ślepej, fatalistycznej wiary w jej działanie.

Tę ostatnią strategię zdaje się przyjmować Piotr Milewski w czasie swojej kilkumiesięcznej japońskiej podróży relacjonowanej w Dziennikach. Podróżnik nieraz oddaje cześć szintoistycznym bóstwom, czuwającym nad danym regionem lub świątynią, czy prosi o wsparcie duchy i siły natury. Z drugiej strony dba o przyziemny pragmatyzm, bez którego trudno byłoby samotnemu Europejczykowi z małym budżetem poradzić sobie w odległym – geograficznie i kulturowo – zakątku świata. Jednocześnie czuć, że chociaż nie pokłada w swoich modlitwach i prośbach wielkich nadziei, szacunek, którym pisarz darzy świat obcej magii, jest szczery i brak w nim przekąsu czy lekceważenia. Otwartość na odmienne sposoby pojmowania rzeczywistości i wiara w możliwość ich harmonijnego współistnienia, zdają się być niezbędnymi cechami dobrych podróżników-obserwatorów. Piotr Milewski jest bez wątpienia jednym z nich. Dzienniki Japońskie przenika atmosfera szczerej fascynacji innością i nieoceniającej wnikliwości. Autor z jednakowym zaciekawieniem przygląda się oddanym duchowej służbie mnichom z prowincji i tokijczykom, poświęcającym całe dnie, i sporą część nocy, pracy w wielkich korporacjach. Potrafi zaprzyjaźnić się z koreańskim rzeźbiarzem-podróżnikiem, wejść w szczerą i pełną pasji rozmowę ze znacznie starszymi od siebie pracownikami naukowymi czy nawiązać relację z pracującymi w nocnych klubach nigeryjskimi imigrantami. Milewski odnajduje się zarówno na proszonej kolacji u rodowitych Japończyków, co w pełnym ekspatów tokijskim klubie salsy czy na parkowej ławce, nocując w towarzystwie bezdomnych. Potrafi się też w tych wszystkich okolicznościach znaleźć. Będąc w obcym miejscu często stąpamy bardzo ostrożnie i trzymamy się bezpiecznych, sprawdzonych na pierwszych etapach podróży rozwiązań. Autor Dzienników jest wiecznie nienasycony, nieustannie powiększa swój japoński świat – kiedy tylko „oswoi” dzielnicę Ebara-Machi, rusza na dalszy podbój Tokio. Po krótkim czasie stołeczny gigant wydaje się mały, więc Milewski udaje się w głąb kraju. Kiedy wyspa Honsiu, przez swój rozmiar traktowana w Japonii jak stały ląd, zaczyna wyglądać zbyt znajomo, pora wybrać się na mniejszą Sikoku, by zaraz potem skierować się w zupełnie inną stronę. Ciągły apetyt autora nieustannie zasila Dzienniki ekscytującą treścią.

„Dzienniki Japońskie” Piotra Milewskiegomat. pr.„Dzienniki Japońskie” Piotra Milewskiego

Zdolność zdobywania doświadczenia to oczywiście połowa sukcesu, za który na dalszym etapie odpowiedzialne są umiejętności literackie. A tych Piotrowi Milewskiemu nie brakuje. Wprawnie porusza się między językiem twardego reportażu, medytacyjną formą pamiętnikową, a... poezją. Dzienniki Japońskie przyniosły autorowi Nagrodę Magellana za najlepszą książkę podróżniczą 2015 roku, ale jeśli uważnie prześledzimy dorobek pisarza, na początku jego kariery trafimy na wyróżnienia w konkursach poetyckich. Liryczne zamiłowania znajdują swoje ujście w zgrabnie wplatanych wierszach i haiku, inspirowanych wydarzeniami z podróży. Nie ma w tym ani trochę pretensji, bo Milewski zręcznie przeskakuje między stylami i wyczuwa naturalny rytm słów – pozwala sobie odpłynąć z bezpośredniego relacjonowania rozmowy z kierowcą samochodu, w wewnętrzne medytacje nad rozciągającym się za oknem pejzażem, wtrącić zapamiętaną ciekawostkę historyczną czy trafne życiowe spostrzeżenie i niezauważalnie wrócić do początkowej wymiany zdań ze współpasażerem. Czytelnik podąża za jego myślą bez wysiłku, momentami całkowicie zanurzając się w podróży i w lot wyłapując oczywiste powiązania między pozornie odległymi tematami. W częściach reportażowych wyraźnie widać, że poza podróżniczą odwagą i wprawnym piórem pisarz posiada też niemałą wiedzę na temat kraju kwitnącej wiśni. Bez ciężkiego, uczonego tonu wtrąca opowieści o leśnych goblinach, losach feudalnych panów, naturalnych kataklizmach i wojnach, które przetoczyły się w przeszłości przez odwiedzane rejony. Jakby tego było mało, potrafi też najzwyczajniej odsłonić przed czytelnikiem własne wnętrze – między obszernymi, reportażowymi opisami japońskiego świata, ze szczerością i prostotą opisuje samotność i niepewność towarzyszące podróżnikowi o chudym portfelu w odległym zakątku świata. Dzieli się smutkami pożegnań i radością z nowo nawiązanych znajomości czyniąc z Dzienników Japońskich pełnowymiarową książkę podróżniczą – w której jest miejsce zarówno na podróż jak i samego podróżującego.

Dzienniki nie są przewodnikiem. Co nie znaczy, że brak w nich informacji, które mogą być przydatne w praktyce. Piotr Milewski przyjechał do Japonii mając w kieszeni pięćdziesiąt tysięcy jenów (około tysiąc siedemset złotych), czyli tygodniowy budżet przeciętnej tokijskiej rodziny. Chciał za to przeżyć 3 miesiące. Może płytka kieszeń nie była największym sprzymierzeńcem samego podróżnika, ale w żaden sposób nie przeszkadza samej podróżniczej historii. Dzięki niej z Dzienników dowiadujemy się jak niskim (lub zerowym) kosztem napełnić żołądek w Tokio, gdzie spędzić noc w trakcie pory deszczowej, nie wydając ani grosza, a – w ostateczności – gdzie szukać możliwości zarobku. Nie mówiąc już o bezcennych radach dla autostopowiczów, które poza walorami praktycznymi mają często dużą wartość humorystyczną.

Wskazówki praktyczne, niespieszne, filozoficzne rozważania i plastyczne opisy japońskich prefektur, składają się na zaskakująco spójną całość. Piotr Milewski nie tylko snuje pełną detalu, drobnoziarnistą opowieść o odległym zakątku świata – potrafi też trafnie podsumowywać i wyłapuje esencje charakteru odwiedzanych miast czy regionów, nie roszcząc sobie przy tym praw do nieomylności swoich generalizacji. Co najważniejsze, niezależnie od zebranego doświadczenia widzi świat świeżym okiem, nie szukając jedynie potwierdzeń dla własnych teorii. Zdaje się też nie oczekiwać niczego poza niespodziankami. I słusznie. W końcu, jak mówi zamykające Dzienniki motto zaczerpnięte od Nicholasa Bouviera, z podróży i tak przywozi się coś zupełnie innego, niż to, po co się pojechało.

Materiał przygotowany przez Świat Książki

Książkę można zamówić pod tym adresem

Polityka 10.2022 (3353) z dnia 01.03.2022; Kultura; s. 91
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama