Moja znakomita koleżanka, językoznawczyni Małgorzata Majewska nie daje zgody na wypowiadanie słowa „dupiarz” w przestrzeni publicznej, bo nie szanuje ono podmiotowości drugiego człowieka. Zgadzam się z nią co do konkluzji, ale przesłanki w kwestii Rafała Trzaskowskiego chyba są inne. Bo miał pełne prawo tego słowa użyć.
Czytaj też: Myśleć po polskim
Media jak rozbite lustro
Media są dziś rozbitym lustrem – nie pokazują całości, ale odbijają jedynie fragmenty, w nieskończoność je powielając. Dzięki temu piszą, że urzędujący prezydent polskiego miasta użył słowa „dupiarz”. To etykieta mężczyzny zorientowanego na krótkoterminowe, nastawione na seks znajomości z kobietami, określonymi poprzez pars pro toto, czyli część za całość. Taka redukcja do jednej części uprzedmiotawia, a manifestowanie takiego spojrzenia na kogokolwiek jest niewłaściwe w XXI w.
Nie chcę bronić tu prezydenta Warszawy, ale sprawa ma szerszy wydźwięk, bo zahacza o wolność w uprawianiu gatunków dziennikarskich i w ogóle prawo do kontekstu. A w tym mieści się art. 212 kodeksu karnego, czyli np. kwestia obrazy – zwłaszcza religijnej – za to, co ktoś powiedział. Co w radykalnym wydaniu ma konsekwencje w procesach sądowych czy zamachach z powodu publikacji karykatur Mahometa.
Spróbujmy się przyjrzeć po kolei tym kwestiom.
Czytaj też: