Rekordowe 127 nominacji dla seriali HBO Max, w tym największych hitów: „Sukcesji” (27 szans na statuetki), „The Last of Us” (24) i „Białego Lotosu” (23). Z serialami HBO w liczbie nominacji mógł się równać tylko finałowy sezon komediowego „Teda Lasso” Apple TV+ (23 wskazania). Netflix na drugim miejscu, ze 103 nominacjami, które zawdzięcza głównie głośnej serii typu true crime „Dahmer – Monster: The Jeffrey Dahmer Story” (13 wskazań), popularnej młodzieżowej serii „Wednesday” i zaskakującej „Awanturze”.
Do tego słusznie docenione: finałowy sezon „Zadzwoń do Saula”, kontynuacja „Yellowjackets”, nowość – „The Bear”, „Andor” – nieoczywisty serial ze świata „Gwiezdnych wojen”, komediowa „Misja: Podstawówka” oraz – rzecz jasna – „The Crown”. I pierwsze w historii Emmy nominacje w głównych kategoriach aktorskich dla aktorów latynoskich: Jenny Ortegi za tytułową Wednesday Addams i Pedro Pascala za rolę Joela w ekranizacji gry komputerowej „The Last of Us”.
Czytaj też: Coś tu nie gra. Filmowcy kontra Netflix
Emmy, strajk scenarzystów i aktorów
Rozmowy o tegorocznych nominacjach do najważniejszych nagród amerykańskiego przemysłu telewizyjnego miało zdominować pytanie, czy ktokolwiek i cokolwiek ma szansę w starciu z finałem „Sukcesji”, okrzykniętej nie bez racji jedną z najlepszych produkcji w historii małego ekranu. Ale stało się inaczej – w tym roku sprawy artystyczne zeszły na drugi plan. I pytanie, jakie w kontekście Emmy pada najczęściej, brzmi: czy planowana 18 września gala rozdania nagród odbędzie się w terminie?
Ogłoszenie nominacji do 75. edycji nagród Emmy odbyło się bowiem w cieniu największego kryzysu w przemyśle rozrywkowym od dekad. Od 2 maja strajkuje 11 tys. członków, członkiń i osób członkowskich gildii scenarzystów WGA. A wczoraj w nocy dołączyli do nich aktorzy, reprezentowani przez centralę związkową SAG-AFTRA, którzy także nie osiągnęli porozumienia ze zrzeszającą m.in. największe platformy streamingowe Alliance of Motion Picture and Television Producers. To drugi raz w historii, gdy obie grupy protestują ramię w ramię.
Poprzedni wspólny strajk tych grup miał miejsce w 1960 r. – aktorom przewodził wtedy Ronald Reagan – i dotyczył kwestii wynagrodzeń wynikających z nadejścia telewizji. Zakończył się sukcesem, protestującym udało się wywalczyć tantiemy za powtórki telewizyjne i emisję filmów w telewizji, a także ustanowić, precedensowo, plan emerytalny i socjalny dla swoich członków.
Kontekstem obecnego strajku jest rozwój streamingu i technologii cyfrowych. Znów chodzi o to, by producenci sprawiedliwiej podzielili się zyskami. Scenarzyści i aktorzy walczą o tantiemy i lepsze warunki pracy: ochronę wizerunku, wyższe honoraria, tantiemy, składki zdrowotne i emerytalne, a scenarzyści również o określenie minimalnej liczby scenarzystów we writers roomach, co ma ograniczyć wyzysk. A także o to, żeby AI nie sprowadziła twórców i odtwórców do roli materiału szkoleniowego, „kontentu” do wchłonięcia i przetworzenia, a później odrzucenia jako kosztownego balastu.
Tak jak to niedawno pokazał Charlie Brooker w najnowszej serii futurystycznego „Czarnego lustra”, które z każdym sezonem wydaje się opowiadać o bliższej przyszłości. W odcinku „Joan jest okropna” serial pisze sztuczna inteligencja, a „grają” w nim awatary aktorów – cyfrowe wersje ich prawdziwych wizerunków. Prawdziwi ludzie są tylko materiałem do przetworzenia. I wszystko to zgodnie z prawem.
Czytaj też: „Sukcesja”. Jeden z najlepszych seriali w historii telewizji
Niech się wstydzą
W wygłoszonym wczoraj emocjonalnym przemówieniu szefowa SAG-AFTRA Fran Dresher, powszechnie znana z roli rzutkiej niani Frani w sitcomie „Pomoc domowa”, mówiła o groźbie zastąpienia aktorów „przez maszyny”, wielkim biznesie dbającym tylko o inwestorów z Wall Street, a nie pracowników i pracownice, i o pogardzie, z jaką ze strony producentów spotkali się negocjatorzy gildii aktorskiej i ich postulaty. „To, co dzieje się z nami, dzieje się we wszystkich dziedzinach pracy. Pracodawcy stawiają na pierwszym miejscu Wall Street i chciwość, zapominając o niezbędnych współpracownikach, którzy napędzają maszynę”.
Producenci w wydanym oświadczeniu wyrażają rozczarowanie decyzją gildii aktorskiej: „W ten sposób odrzucili naszą ofertę historycznych podwyżek, znacznie wyższych limitów składek emerytalnych i zdrowotnych, ochrony przesłuchań, skróconych okresów opcji serii, przełomowej propozycji w sprawie sztucznej inteligencji, która chroni cyfrowe podobizny aktorów. Zamiast kontynuować negocjacje, SAG-AFTRA skierowała nas na kurs, który pogłębi trudności finansowe tysięcy osób, których utrzymanie zależy od branży”. Bob Iger, od niedawna znów szef Disneya, komentował: „Rozmawialiśmy o siłach zakłócających ten biznes i wszystkich wyzwaniach, przed którymi stoimy, o powrocie do zdrowia po covid, który wciąż trwa. To najgorszy czas na dorzucenie kolejnego zakłócenia”.
Na co Fran Dresher odpowiedziała: „Nie można zmienić modelu biznesowego w takim stopniu, w jakim został on zmieniony, i nie oczekiwać, że umowa z pracownikami również powinna się zmienić. Nie mogę uwierzyć, że [studia] powołują się na biedę, że tracą pieniądze na lewo i prawo, kiedy rozdają setki milionów swoim prezesom. To obrzydliwe. Wstydźcie się”. Sam Iger w 2023 r. ma zarobić 27 mln dol., a jego kontrakt przedłużono do 2026.
Czytaj też: Netflix z reklamami, nowe HBO. Zmiany będą duże i drastyczne
Streaming w kryzysie
Prawdą zaś jest, że serwisy streamingowe przechodzą kryzys. Model biznesowy oparty na niekończącym się inwestowaniu w tworzenie treści i marketing jako jedyny pomysł na konkurowanie o widza na coraz bardziej zatłoczonym rynku, i to przy założeniu, że zyski będą odroczone w czasie – musiał się kiedyś wyczerpać. Pandemia była co prawda okresem hossy dla platform – zamknięci w domach oglądaliśmy więcej i dłużej. Ale pandemia minęła, a po niej przyszła inflacja i rewizja domowych budżetów. A inwestorzy z Wall Street powiedzieli „sprawdzam”. Wyceny akcji streamingowych potęg poleciały na łeb na szyję, a wraz z nimi stołki części dyrektorów, zaś ich następcy zaczęli porządki: kasowanie nierentownych seriali, usuwanie ich z katalogów, wstrzymywanie produkcji nowych albo cięcie budżetów. Słowem – oszczędności.
Stąd także determinacja w walce ze strajkującymi. Studia i platformy zamierzają ich wziąć głodem – przetrzymać, wypuszczając stopniowo już gotowe produkcje, korzystając z przepastnych katalogów czy handlując serialami między sobą (na tej zasadzie Netflix pokaże seriale HBO). Wszystko to w nadziei, że zdesperowani ludzie, pozbawieni zarobku przez wiele miesięcy, stojąc w obliczu bankructwa i utraty domów, będą naciskać na szefostwo gildii, by przerwało strajk.
Jednak to, co mogło się udać ze strajkującymi scenarzystami, raczej tak łatwo nie pójdzie z odmawiającymi pracy aktorami.
Czytaj też: Wojna streamingowa wchodzi w ostrą fazę
Festiwale bez czerwonych dywanów
Jak będzie wyglądać strajk? Do wczoraj zamrożone były prace nad scenariuszami seriali i filmów, tymi dopiero powstającymi oraz tymi gotowymi, wymagającymi tylko ostatnich szlifów tuż przed startem zdjęć lub już w ich trakcie. To zatrzymało wiele produkcji, ale jako widzowie skutki tego odczujemy dopiero za jakiś czas, serwisy mają bowiem przepastne biblioteki i zapasy, gotowe do emisji. Od dzisiaj zaś 160 tys. aktorów zrzeszonych w SAG-AFTRA nie tylko nie wejdzie na plany filmowe, ale też nie będzie mogło uczestniczyć w premierach, udzielać wywiadów na temat ukończonych produkcji, uczestniczyć w rozdaniach nagród, festiwalach filmowych, a nawet promować projektów w mediach społecznościowych w czasie trwania strajku.
Przed wczorajszym premierowym pokazem „Oppenheimera” w Londynie reżyser Christopher Nolan poinformował, że w związku z ogłoszonym strajkiem salę opuściły gwiazdy: Cillian Murphy i Emily Blunt. Jak będzie wyglądała promocja filmów i seriali bez wywiadów z ich twórcami? A festiwale bez czerwonych dywanów i defilujących po nich gwiazd?
Wciąż kontynuowane są produkcje kręcone poza USA z zagranicznymi, niezrzeszonymi w SAG-AFTRA aktorami, jak drugi sezon powstającego w Wielkiej Brytanii „Rodu smoka” HBO Max. Czy jednak za chwilę tamtejszy związek, zrzeszający 50 tys. członków, nie dołączy solidarnościowo do strajku kolegów zza oceanu? Jaką rolę odegrają gildie i stowarzyszenia branżowe z innych krajów, w tym naszego?
Zagrożenia wszędzie są przecież podobne.