Kino azjatyckie zawsze było, i niestety wciąż jest, postrzegane jako osobne w odniesieniu do kina głównego nurtu. To błąd - wymiana pomysłów między filmowcami azjatyckimi i nieazjatyckimi trwa w najlepsze od dekad. Dowodem jest np. fakt, że język współczesnych hollywoodzkich blockbusterów został stworzony w latach 80. w… Hongkongu. Jednak kolejne filmy superbohaterskie, produkowane dzisiaj w Los Angeles i obecne w kinach na świecie, zlewają się w ciąg przewidywalnych i pozbawionych właściwości fabuł. Zaślepieni zyskami producenci zapomnieli o szacunku do widzów i o potrzebie ciągłego szukania nowych zabiegów narracyjnych. Wyjścia z tej matni póki co nie widać.
Dla odmiany kinematografie azjatyckie przeżywają okres kreatywnej ekspansji, co podoba się lokalnym widzom. Zazwyczaj przemysły te korzystają z gatunkowych schematów, wypracowanych w Hollywood, ale nadają im lokalnego smaku i wciąż znajdują nowe sposoby używania ich.
Największym rynkiem w regionie, i drugim na świecie, są Chiny. Kino stało się tam ważne, gdyż Partia Komunistyczna postanowiła, że kraj przestawi się z produkcji przemysłowej na kreatywną. Budowano tam więc przez pewien czas nawet ponad 10 sal kinowych dziennie, a realizacja filmowa ostro ruszyła w nowoczesnych studiach. Z roku na rok filmy są tam coraz lepsze technicznie, natomiast w wymiarze ideologicznym - coraz mocniej przebija w nich nacjonalizm, na co zresztą odbiorcy reaguje entuzjastycznie. Wśród najlepiej zarabiających są opowieści o dzielnych chińskich żołnierzach ratujących swoich obywateli w Afryce (“Operacja Morze Czerwone”, “Wilczy wojownik”), o chińskich kosmonautach ratujących ludzkość (dwie części “Wędrującej ziemi” na podstawie prozy Liu Cixina), a ostatnio o wojakach walczących z Amerykanami podczas Wojny Koreańskiej (dylogia “The Battle at Lake Changjin“, która zarobiła $1,5 miliarda!).
To widowiska porównywalne skalą do hollywoodzkich, ale z wektorem skierowanym w przeciwną stronę - po ukończonej misji to chińska flaga dumnie łopocze na wietrze. Duża część tych produkcji jest oczywiście tak siermiężna jak siermiężna może być rozrywka zamawiana przez Partię. Powstają jednak cały czas w Chinach filmy wybitne, pod którymi podpisują się mistrzowie. Taka jest „Rzeka szkarłatu” Zhanga Yimou, najważniejszego chińskiego twórcy, obecnego w kinie od końca lat 80. W pierwszym okresie twórczości kręcił on filmy wbrew woli polityków i był ulubieńcem europejskich festiwali. Dzisiaj układa się z władzą, balansując pomiędzy ambicjami artystycznymi, a koniecznością dostarczenia odpowiedniego przekazu. “Rzeka szkarłatu” ma więc wymowę patriotyczną, ale po drodze dowodzi, że mistrz wciąż ma ochotę zaskakiwać. Poprowadzona w szybkim tempie akcja, zamknięta w labiryncie kamiennych ulic, liczne niespodzianki fabularne, niezwykła muzyka i wysmakowane kadry - wszystko jest tu najwyższej próby. Film, którego seans jest bardzo odświeżającym doświadczeniem, zarobił w Chinach ponad $650 milionów i zasłużenie stał się jednym z największych przebojów kinowych na świecie w 2023 roku.
W kierunku chińskim zawsze warto spoglądać, właśnie w poszukiwaniu takich pereł. Jest to niestety spojrzenie podszyte niepokojem, bo rynek jest całkowicie zależny od kaprysu komunistycznych cenzorów. A ci nieraz udowodnili, że nie zawahają się wycofać kosztownego filmu z kin na dzień przed premierą - bez podania przyczyny.
Takich sytuacji unika Korea Południowa, gdzie kino zazwyczaj skutecznie się broni przed pokusami politycznego sterowania. Tamtejszy przemysł, dzisiaj opromieniony sukcesami “Parasite” i “Squid Game”, powstał w wyniku precyzyjnego planu, rozpisanego w rządowych gabinetach w połowie lat 90. Dodajmy pokolenie szalenie zdolnych twórców oraz czebole, chcące inwestować duże pieniądze w popkulturę, i mamy przepis na sukces. Koreańskie przeboje skutecznie łączą potrzebę zarabiania z ambicjami artystycznymi. Ich językiem jest język kina gatunkowego, a głównym tematem - historia kraju oraz jego kondycja. Nawet jeżeli więc wizyta w kinie służy w Korei przede wszystkim rozrywce, filmy mają też moc gojenia zbiorowych ran i traum. Jak Koreańczycy opowiadają o swoich losach warto zobaczyć w “Duchu” w reżyserii Lee Hae-young. Fabuła oparta jest na chińskiej powieści i przenosi widzów w czasy długiej i brutalnej okupacji japońskiej. Nie ma tu jednak ponurej martyrologii, a stylowe kadry, wciągająca zagadka i baletowe kino akcji, z silnymi bohaterkami, granymi przez czołowe koreańskie aktorki.
Na drugim końcu spektrum mamy chociażby Indonezję - kraj, który nie zbudował jeszcze przemysłu filmowego na miarę możliwości. Potencjalna widownia jest tu liczna, dzieje narodu i ludowe opowieści - bogate. Na przeszkodzie rozliczania historii stoją jednak politycy, w kinach dominuje więc eskapistyczne kino rozrywkowe. Wielką popularnością cieszą się horrory, których powstaje dużo, ale rzadko na wysokim poziomie. Gdy jednak za kamerą staje Joko Anwar, można mieć pewność, że film dostarczy solidnej porcji strachu. Jego ostatnie dzieło, “Słudzy diabła 2: Wspólnota”, to pierwsza produkcja zrealizowana w Indonezji w technologii IMAX. Anwar po raz kolejny dowiódł, że świetnie czuje gatunek, kreując przerażający, ale brutalnie piękny świat.
Anwar, który w ostatnich latach wyrósł na najważniejszą postać indonezyjskiego kina, zajmuje się nie tylko horrorami. Artysta porwał się też na zekranizowanie lokalnego uniwersum superbohaterskiego, powstałego w latach 80. pod postacią komiksów. Cykl został zapoczątkowany przez “Gundalę” i kontynuowany przez “Sri Asih” (z superbohaterką na pierwszym planie). Budżety są tu rzecz jasna znacznie mniejsze niż w przypadku np. Marvela, ale imponuje rozmach, pomysłowość i trafna metafora rzeczywistości kraju.
Indonezja jest rozrzucony po wielu wyspach i prawdopodobnie nie doczeka się gęstej sieci kin. Dystrybucja będzie się odbywać przez platformy streamingowe, które docierają do małych skupisk widzów. Od paru lat widać jak platformy te inwestują tam coraz większe pieniądze, sięgając po najzdolniejszych twórców.
I to właśnie dzięki streamingowi kino azjatyckie będzie w najbliższych latach trafiać do widzów na świecie. Kinematografie, które tworzą rozrywkę przede wszystkim dla swoich widzów, zyskują na tym, że na razie nie muszą zaspokajać gustów wszystkich. Właśnie dzięki temu te filmy pozostają autentyczne, wyraziste i innowacyjne.
Autor tekstu: Marcin Krasnowolski
17. edycja Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków odbędzie się w dniach 15-21 listopada w warszawskich kinach Muranów i Kinoteka, a w wersji online potrwa aż do 3 grudnia na www.piecsmakow.pl.
Materiał przygotowały przez Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków