Kultura

Rusza Berlinale i już jest gorąco. Metamorfoza, afera w Iranie i skandal z udziałem AfD

Berlinale 2024 Berlinale 2024 Fabrizio Bensch / Forum
Po kilku chudych latach 74. edycja ma zwiastować odrodzenie festiwalu. Na pytanie, jak pogodzić artystyczną jakość z polityką – znakiem firmowym Berlinale – trudno jednak udzielić zadowalającej odpowiedzi.

Ekranizacja głośnej mikropowieści Claire Keegan „Drobiazgi takie jak te” (finalistki Nagrody Bookera) o narodowej hańbie Irlandii, czyli zbrodniach popełnianych w przyklasztornych pralniach prowadzonych przez siostry magdalenki, rozpocznie w czwartek wieczorem tegoroczne Berlinale. Po kilku chudych latach 74. edycja ma zwiastować odrodzenie festiwalu.

W filmie otwarcia główną rolę irlandzkiego handlarza węglem odkrywającego skrywaną przez dekady tajemnicę katolickiego zakonu gra nominowany do Oscara za tytułową rolę w „Oppenheimerze” Cillian Murphy. Film wyreżyserował Belg Tim Mielants, współautor takich m.in. seriali jak „Peaky Blinders”, „Legion” i „Opowieści z Pętli”.

Jedynym polskim akcentem w tym roku jest niemiecko-francuska koprodukcja „Treasure” Julii von Heinz, wyświetlana w sekcji pokazów specjalnych. O nowojorskich Żydach, dziennikarce muzycznej i jej ojcu, którzy po upadku żelaznej kurtyny wyruszają w podróż w poszukiwaniu swoich korzeni. Ścieżki wiodą ich do Łodzi, Krakowa, Warszawy i Auschwitz-Birkenau. Jedną z drugoplanowych ról gra Zbigniew Zamachowski.

Berlinale po metamorfozie

Poprzednia edycja Berlinale upłynęła pod hasłem „nowego początku” – w odniesieniu do pandemii i związanych z nią restrykcji. Do obecnej edycji ten slogan również pasuje. Chodzi o grubą kreskę w stosunku do sposobu organizacji tej imprezy, której szefostwo ma objąć od przyszłego roku Tricia Tuttle, z pochodzenia Amerykanka, mająca za sobą 25-letnie doświadczenie w branży filmowej. Przez kilka lat była dyrektorką Londyńskiego Festiwalu Filmowego (BFI London Film Festival), a obecnie jest szefową Directing Fiction w renomowanej Narodowej Szkole Filmowej i Telewizyjnej (National Film and TV School UK) w Anglii.

Berlinale – najbardziej upolityczniony z wielkiej trójki festiwali (obok Cannes i Wenecji) – przechodzi gruntowną metamorfozę. Nowe czasy wymagają elastyczności, zmiany definicji kina otwierającego się zarówno na eksperymenty VR, jak i rewolucję wywołaną popularnością platform streamingowych, w tym lawinowo powstających seriali typu premium. W ubiegłorocznym programie pojawiły się dedykowane tym zjawiskom sekcje, lecz z powodu kłopotów finansowych w tym roku ta poświęcona serialom została skasowana. Podobnie jak oczko w głowie naszych zachodnich sąsiadów: sekcja Perspektive Deutsches Kino, promująca najciekawsze osiągnięcia niemieckiego przemysłu filmowego.

Mariëtte Rissenbeek i Carlo Chatrian, dla których będzie to ostatnia szansa zaprezentowania się w roli organizacyjnych wizjonerów, doskonale rozumieją wyzwania chwili. Nie zapobiegło to jednak spadkowi międzynarodowego znaczenia niemieckiego festiwalu w czasie ich czteroletniego urzędowania. Zbyt ambitny, arthouse’owy repertuar, niszowe tytuły zamazujące granicę między fabułą i dokumentem w głównym konkursie, niedostatek hollywoodzkich gwiazd i nieobecność głośnych oscarowych produkcji odciągnęły uwagę mediów. Berlinale jako jedyny festiwal tej rangi stawia na masowe uczestnictwo miejscowych widzów. Tłumnie obleganą, jedną z najważniejszych imprez europejskich coraz częściej jednak krytykuje się za brak rozmachu i spadek do ligi czołowych wydarzeń kulturalnych stolicy.

Aby ratować sytuację, w tym roku postawiono na inkluzywność i różnorodność. W konkursie znalazły się aż trzy produkcje z kontynentu afrykańskiego. Są też filmy pochodzące z tak egzotycznych miejsc jak Dominikana czy Nepal, co ma gwarantować powiew świeżości, których często brakuje w Cannes czy Wenecji. Pojawią się też seriale prezentowane dla odmiany w ramach pokazów specjalnych, m.in. „Dostojewski” Damiana i Fabio D’Innocenzo oraz „Supersex” oparty na życiu Rocco Siffredi, słynnego włoskiego aktora filmów pornograficznych (premiera w serwisie Netflix 6 marca). Rodzimą kinematografię festiwal będzie wspierał mocnym udziałem Niemiec w programie głównego konkursu. Na 20 tytułów ubiegających się o Złotego Niedźwiedzia aż osiem to lokalne koprodukcje realizowane częściowo w tym kraju.

Czytaj też: Cannes 2023. Zwycięskie filmy pokazują życie w koszmarze

Iran grozi reżyserom

Na pytanie, jak pogodzić artystyczną jakość z polityką – znakiem firmowym festiwalu – trudno udzielić zadowalającej odpowiedzi. Filmy stają się polityczne nie tylko ze względu na treść, ale także sposób, w jaki ją wyrażają. Ciekawym przykładem ma być w tym roku „Shikun” Amosa Gitaia – nie tylko dlatego, że został nakręcony przez izraelskiego filmowca z palestyńskim aktorem. „Film ma charakter polityczny, ponieważ w polityczny sposób wykorzystuje aspekty słynnego dramatu »Nosorożec« Eugène’a Ionesco. To potężna metafora, odnosząca się nie tylko do izraelskiego społeczeństwa, ale także do postrzegania Innego w każdym społeczeństwie” – tłumaczył portalowi Cineuropa Chatrian. Berlinale pokaże też „Turn in the Wound”, performance Abla Ferrary, w którym narratorką jest Patti Smith, recytująca dzieła Artauda, Daumala i Rimbauda. Poezja łączy się tu z wyznaniami żołnierzy i cywilów żyjących w strefach walk w Ukrainie oraz przemówieniami prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

Duży niepokój wzbudziła decyzja irańskiego rządu o zakazie opuszczania kraju i przyjazdu do Berlina dwojgu reżyserom: Maryam Moghaddam i Behtashowi Sanaeeha, autorom zakwalifikowanego do głównego konkursu dramatu psychologicznego „My Favourite Cake”. Władze skonfiskowały im paszporty i grożą sądowym zakazem wykonywania zawodu. Organizatorzy wystosowali list otwarty, w którym wyrażają oburzenie szokującym naruszeniem wolności słowa i cenzurowaniem sztuki, w której obronie stają.

Kino irańskie, zwłaszcza dysydenckie, od dawna zajmuje honorowe miejsce na festiwalu. „Zło nie istnieje” Mohammada Rasoulofa zdobyło Złotego Niedźwiedzia w 2020 r., „Taksówka” Jafara Panahiego otrzymała Grand Prix w 2015. Również wtedy reżim uniemożliwił twórcom w nim udział. W zeszłym roku Berlinale oświadczyło, że nie będzie akredytować żadnych firm ani mediów mających bezpośrednie powiązania z irańskim rządem. To samo dotyczy firm wspierających rosyjskie państwo po inwazji Putina na Ukrainę.

Politycy AfD nie są mile widziani

Jednak największy skandal Berlinale zafundowało sobie, zapraszając na ceremonię otwarcia Kristin Brinker i Ronalda Gläsera, dwoje członków skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD). Gdy pojawiły się protesty i groźba bojkotu festiwalu, Rissenbeek i Chatrian starali się odeprzeć zarzuty, tłumacząc, że „zaproszeni członkowie AfD zostali w ostatnich wyborach wybrani do Bundestagu lub berlińskiej Izby Reprezentantów. W związku z tym są reprezentowani w komitetach politycznych i kulturalnych i w innych organach. I ten fakt musimy zaakceptować”.

Na to oświadczenie ponad 200 profesjonalistów, w większości z niemieckiej branży filmowej, ale wśród których znaleźli się także programerzy, producenci, reżyserzy i pracownicy niższego szczebla z USA, Wielkiej Brytanii i innych krajów w Europie, wystosowali oficjalną notę. Napisali w niej, że zaproszenie skierowane do polityków AfD jest nie do pogodzenia z oświadczeniem Berlinale, iż festiwal zobowiązuje się być miejscem empatii, świadomości i zrozumienia. „Nie wierzymy, że ceremonię otwarcia można uznać za bezpieczną dla Żydów, kobiet, członków BIPOC, LGBT+, osób niepełnosprawnych, Romów i Sinti czy społeczności Świadków Jehowy, które nie są szanowane przez skrajnie prawicowe, narodowo-konserwatywne siły w Niemczech”.

Naciski zrobiły swoje. Na tydzień przed inauguracją festiwal oficjalnie wycofał zaproszenia dla Brinkera i Gläsera, ogłaszając, że są niemile widziani na Berlinale. „Zwłaszcza w świetle ujawnionych w ostatnich tygodniach rewelacji na temat wyraźnie antydemokratycznych wystąpień niektórych polityków AfD ważne jest, abyśmy – jako zespół – zajęli jednoznaczne stanowisko na rzecz wspierania demokracji” – dodali Rissenbeek i Chatrian w swoim nowym oświadczeniu.

Berlinale zajmuje stanowisko

Berlinale jest w znacznym stopniu finansowane przez państwo, a rząd federalny przekazuje festiwalowi ok. 14 mln dol. rocznie. AfD nie wchodzi obecnie w skład rządu federalnego ani żadnego z krajów związkowych Niemiec. Zyskuje jednak coraz większe poparcie wśród obywateli, zajmując drugie miejsce w sondażach z ok. 20-proc. poparciem.

„W czasach gdy prawicowi ekstremiści wkraczają do parlamentów, Berlinale chce zająć jasne stanowisko. Dyskusja o tym, jak postępować z politykami AfD, dotyka także wielu innych organizacji i festiwali. Ta debata musi być prowadzona jawnie na oczach całego społeczeństwa i wspólnie ze wszystkimi partiami demokratycznymi” – dodał festiwal.

Kontrowersje wokół zaproszenia polityków AfD nastąpiły także po tym, jak w ostatnich tygodniach setki tysięcy Niemców wyszły na ulice, aby zaprotestować przeciwko raportowi grupy śledczej Correctiv, ujawniającym szczegóły spotkania niektórych wyższych rangą członków AfD z bogatymi osobistościami korporacji, podczas którego omawiano warunki – po ich ewentualnym dojściu do władzy – masowej deportacji osób ubiegających się o azyl i obywateli niemieckich obcego pochodzenia.

Filmy konkursowe oceniać będzie jury pod przewodnictwem Lupitii Nyong’o, laureatki Oscara za rolę w „Zniewolonym. 12 Years of Slave”, amerykańskiej gwiazdy urodzonej w Meksyku, pochodzącej z Konga. Zwycięzców poznamy 24 lutego.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną