„Challengers”: miłość i nienawiść na korcie. Ten film ma napięcie godne thrillera
Wielbicieli tenisa do obejrzenia „Challengers” nie trzeba chyba specjalnie namawiać: w wystarczającym stopniu zrobiła to Zendaya, umieszczając w mediach społecznościowych zdjęcie z Igą Świątek. Jednak sport jest w filmie Luki Guadagnino w gruncie rzeczy kwestią drugorzędną. To rzecz o rywalizacji, namiętności i manipulacji, a tenis być może najlepiej się nadawał, by zilustrować emocjonalną burzę między trojgiem bohaterów.
Walka na korcie i o miłość
W 1969 r. amerykański dziennikarz John McPhee wydał książkę „Levels of the Game”, do dziś uważaną za jedną z najlepszych publikacji o tenisie – także dlatego, że nie opowiada wyłącznie o sporcie. McPhee za punkt wyjścia przyjął rozegrany w 1968 r. mecz między Arthurem Ashem a Clarkiem Graebnerem (Ashe zwyciężył, potem wygrał US Open, co stało się początkiem jego kariery na poziomie zawodowym), lecz skupił się nie tyle na wydarzeniach z kortu, ile na wieloletniej rywalizacji obu zawodników. Badał, jak to, co ich dzieli – kwestie rasowe i społeczne, pochodzenie, status ekonomiczny – wpływało na ich drogę do sukcesu.
Guadagnino wybrał podobne rozwiązanie, choć rzecz jasna interesuje go co innego: nie tyle kwestie społeczne, ile skomplikowane relacje uczuciowe – wychodząc od tenisowego pojedynku w jednym z turniejów ATP Challenger Tour, opowiada historię mierzących się w nim zawodników i kobiety, która ich łączy i dzieli.