My trupy
„Null”, czyli Twardoch na froncie. To nie jest powieść pięknych zdań. Puentę dopisuje życie
Historia przyspieszyła. Zawieszeni między doniesieniami z rozmów na szczycie, w niepokoju o losy Ukrainy i w oczekiwaniu na to, jak Europa będzie reagować na kolejne posunięcia Trumpa i Putina, możemy mieć wrażenie, że historia rozgrywa się na naszych oczach. I w takim momencie wychodzi powieść o pierwszej linii frontu, czyli „nullu”, o wojnie w Ukrainie z perspektywy okopów. Literatura też dogania historię. Sam pomysł może budzić obawy, bo dlaczego ktoś z zewnątrz pisze o tym, co oni przeżywają? Poza tym Szczepan Twardoch zajmował się przede wszystkim narracjami historycznymi, a tu mamy współczesność. I co, jeśli przy takim temacie czeka nas nadmiar efektów, do których przyzwyczaił nas w powieściach?
Ta książka jednak rozwiewa takie obawy. To nie jest epopeja ani powieść pięknych zdań i sentencji – przeciwnie, jest kameralna i oszczędna, utrzymana w jednej, niskiej tonacji, opisuje kilka dni w piwnicach i okopach grupki żołnierzy o ksywach Koń, Małpa, Szczur, Jagoda, Aryjec. Jej język wydaje się popsuty, to mieszanka, którą tworzy sytuacja wojenna, wymiana szybkich technicznych komunikatów. Fikcja czasem pozwala widzieć z większym dystansem, ostrzej. Możemy sobie pomyśleć, że na ukraińskich pisarzach ciąży dziś tak wielka odpowiedzialność podtrzymywania ducha narodu, że trudno byłoby udźwignąć tyle ciemności.
Bohaterowie Twardocha są fikcyjni, ale to, co wydaje się najbardziej nieprawdopodobne – jak zapewnia pisarz – jest wzięte z rzeczywistości. Twardoch jeździł na front z transportami od początku wojny, wspierał siły ukraińskie na wiele sposobów. Zaproponowano mu zbiór tekstów non-fiction o wojnie. Taką książkę o Babim Jarze i Buczy – „Kłopotliwe miejsce” – napisał inny zewnętrzny obserwator Jonathan Littell.