Fragment książki "Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS"
Wielką bolączką DPS jest wyręczanie mieszkańca w wielu kwestiach, bo tak jest szybciej, łatwiej. Ten brak pracy z człowiekiem jest jednak winą systemu, bo po prostu brakuje czasu, by postać przy mieszkańcu, dopilnować go np. podczas wykonywania kąpieli. Aby z nim porozmawiać i wesprzeć inaczej, niż tylko poprzez zapewnienie podstawowych potrzeb – zaczyna Monika, która pracuje jako terapeutka w DPS koło Białej Podlaskiej.
To placówka z 220 miejscami dla osób chorych somatycznie, osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi i osób przewlekle psychicznie chorych. Dysponuje jednym dużym budynkiem, podzielonym na piętra po średnio 53 mieszkańców i znajdującym się obok zabytkowym pałacykiem, w którym przebywa 40 osób przewlekle psychicznie chorych.
– Kiedyś był tam Dział Dzieci Niepełnosprawnych – opowiada Monika. – Gdy go tworzyli, moja mama, która całe życie pracowała w DPS jako pielęgniarka, wiedząc, że chcę wrócić do rodzinnego miasta z Lublina, zaproponowała, żebym złożyła podanie do pracy w DPS. Przyznam, że wcześniej nie miałam styczności z osobami z niepełnosprawnościami, był to więc dla mnie szok, a zarazem początek mojej drogi. Były to czasy, kiedy w przestrzeni publicznej nie było widać osób na wózkach, niepełnosprawnych, chorych. Obecnie moi podopieczni dorośli i zostali przeniesieni na różne piętra w DPS. Nie mamy więc już w placówce dzieci, a wyłącznie dorosłych. Przez lata pracy mogłam obserwować, jak się zmieniali, rośli, uczyli się nowych rzeczy, chodzili do szkoły, chorowali. Część sama wychowywałam, bo pracuję tu już 33 lata. I chociaż zmniejszyłam etat do 24 godzin, bo zaczęłam pracować też w zespole szkół specjalnych – ze względów finansowych i z wyboru, gdyż zawsze chciałam być nauczycielką – to nie umiem pożegnać się z DPS. Uwielbiam tę pracę, moich podopiecznych i ludzi oddanych tej pracy. Pracując w DPS, trzeba lubić to robić, być empatycznym, pełnym miłości i oddania. Bez tych cech nie da się tego robić.
Mimo że Monika jest terapeutką, tak samo, jak innym osobom z zespołu, zdarzało jej się wypełniać dodatkowe obowiązki.
– Wielokrotnie szłam pomagać na oddział, by na przykład karmić mieszkańców, przygotowywać kanapki, uczyć moich podopiecznych smarowania chleba masłem, używania sztućców. A dopiero w kolejnych etapach zaczynała się terapia. W innych ośrodkach terapeuci pomagają opiekunom w codziennych czynnościach – kąpielach, porządkowaniu pokoi, karmieniu… W związku z tym na terapię zostaje niekiedy tylko godzina w ciągu dnia. Braki kadrowe dają się we znaki i nie dlatego, że brak jest chętnych do pracy, ale dlatego, że do wskaźnika zatrudnienia wliczą się wszystkich, łącznie z administracją i księgowością. A przecież żadna z tych osób nie wykonuje pracy opiekunki – zauważa Monika. – W naszym DPS działa także pobyt dzienny i prowadzimy opiekę wytchnieniową. Rodzina może umieścić w naszym Domu chorego członka rodziny. Jest to dla nich czas na załatwienie swoich spraw, odpoczynek albo wyjazd na wczasy. Na każdym piętrze mamy do tego celu przeznaczone dwa lub trzy pokoje. Za opiekę wytchnieniową płaci MRPiPS ale całość jest kosztowna, więc środki szybko się kończą. Wszystko byłoby pięknie, zgodnie z przepisami, gdyby – tak, jak to jest zapisane – do opieki wytchnieniowej byli dodatkowo zatrudniani ludzie. Idą jednak te same osoby, które pracują w DPS, mają więc jeszcze więcej obowiązków, a nie dostają wyższych wynagrodzeń – wyjaśnia Monika.
Głównie jednak skupia się na terapii.
- W naszym Domu są cztery różne terapie, dwie młodzieżowe i dwie dla osób. Niektórym wystarczy robienie rutynowych rzeczy, dzięki którym utrzymują sprawność umysłową, ruchową. Basia przepięknie wykleja obrazy małymi kawałkami rwanymi z kolorowych gazet. Inni wyszywają na maszynach lub ręcznie, a ci, którzy mają mniej możliwości, przyszywają guziki, przewijają włóczkę. Każdy robi tyle, ile może i chce. Do tego dochodzi układanie puzzli, rysowanie i chodzenie na spacery. Mamy bardzo duży teren, pełen zieleni, kwiatów. Sprawniejsi pomagają kosić trawę, grabią liście. Większość mieszkańców, mniej więcej dwie trzecie, jest jednak niesamodzielna, niechcąca wychodzić z pokoju czy oddziału. Staramy się, by nie leżeli wyłącznie w łóżku lub nie siedzieli w pokoju. Na terapii są wśród innych, zmieniają otoczenie, słuchają muzyki, modlą się, oglądają telewizję. Dla tych, którzy są sprawniejsi, organizujemy wyjazdy: do zoo, do kina, do Białowieży. Jeździmy także na turnusy rehabilitacyjne, oczywiście opiekunami są nasi pracownicy. Autokary nie są przystosowane do przewożenia ludzi na dużych wózkach, dlatego podjęliśmy współpracę z lokalnym przewoźnikiem – Miejskim Zakładem Komunikacji. Kiedy tylko jest potrzeba, zamawiamy autobus i jedziemy na miejskie imprezy. Takie rozwiązanie daje możliwość wyjazdu osobom, które dotychczas musiały zostać w DPS z powodu niepełnosprawności – mówi Monika.
Ze względu na mieszany profil DPS, dochodzi w nim do trudnych sytuacji.
– Musimy umieć radzić sobie z podopiecznymi. Kiedyś dochodziło do różnych niebezpiecznych sytuacji. Mieliśmy agresywnych mieszkańców, którzy szarpali za włosy pracownice, a z takiego chwytu trzeba umieć się wyzwolić. Silny chłopak jest w stanie wyrwać włosy nawet ze skórą. Zdarzyła się też niebezpieczna sytuacja, opiekunka została związana kablem przez mężczyznę z chorobą psychiczną. Został on następnie przewieziony do zakładu psychiatrycznego. Obecnie jest spokojniej, aczkolwiek przychodzą osoby mocno roszczeniowe i aroganckie, piszące długie listy w formie skargi do różnych urzędów, narzekające często na coś, na co nie mamy wpływu. Dużym problemem są mieszkańcy uzależnieni od alkoholu, po jego spożyciu stają się agresywni, nie tylko słownie. Zgłaszamy ich na komisję ds. uzależnień, która stara się motywować do zmian, a niekiedy sąd wysyła na przymusowe leczenie. Zdarzają się też bójki, wyzwiska, w takich sytuacjach wzywamy policję. Nie możemy jednak zakazać alkoholu – mówi Monika. – W tej pracy trzeba więc być empatycznym, tolerancyjnym, lubić pracę z drugim człowiekiem, przydaje się charyzma oraz stabilność emocjonalna. Bardzo ważne jest to, by być przewidywalnym, ciepłym, uśmiechniętym, gotowym do rozmowy i pomocy, otwartym. Dzięki temu mieszkańcy nas lubią, szanują i może też dzięki temu od dawna nie spotkało mnie z ich strony nic złego. Za to codziennie mnie pozdrawiają, czekając przy wejściu – dodaje.
Są i inne wyzwania.
- Mówię o nich często „dzieci”, bo chociaż to osoby dorosłe, część z nich jest na poziomie rozwoju czteroletniego czy ośmioletniego. Nie zmienia to faktu, że mają swoje potrzeby, w tym też seksualne. To trudny temat, często pomijany i odsuwany na bok, jakby go nie było. Staramy się, żeby nie dochodziło do tego typu kontaktów, nie zawsze jednak da się upilnować. Nie bardzo możemy zakazywać, jeśli odbywa się to za zgodą obu stron. Osoby z głębszym stopniem niepełnosprawności nie wstydzą się, bez oporów potrafią się rozebrać. Mieliśmy mieszkańca, który przychodził na terapię i w czasie pracy zaczynał się zaspokajać. Mieliśmy też w DPS dwa wesela. Małżonkowie poznali i zakochali się w sobie, więc zapragnęli wspólnie przeżyć resztę życia. Wzięli ślub w naszym Domu, zorganizowaliśmy im przyjęcie weselne. to było duże wydarzenie. Pierwsze małżeństwo już nie żyje, z drugiego została wdowa. Nie zawsze bywało tak przyjemnie. Pamiętam podopieczną, która z zazdrości biegała za podopiecznym z nożem. Wszystko skończyło się dobrze, z czasem odkochała się – wspomina Monika.
Praca w DPS jest wymagająca emocjonalnie, fizycznie i psychicznie.
- Najtrudniejsze jest patrzenie na smutek, tęsknotę, płacz mieszkańców. Krzysio bardzo chciał, żeby odwiedziła go mama, na Dzień Matki przygotował występ, nauczył się wiersza, miał też zaśpiewać. Włożył w to dużo pracy, ale nim wyszedł na scenę, powiedział „wiesz, ciociu, ona i tak nie przyjedzie”. I to bywa okropne, przykre, że rodzic czasami wstydzi się własnego dziecka. Rodziny mają pretensje o poziom opieki sprawowanej nad swoimi bliskimi, ale sami nic z siebie nie dają. Rzadko odwiedzają, zabierają co jakiś czas na jeden dzień, czasami na święta, a potem odwożą, jak niepotrzebny mebel. Niektórzy mieszkańcy z demencją nie pamiętają, że mają rodziny, a inni wyglądają przez okno i czekają, zwłaszcza w święta, czy ktoś przyjedzie ich odwiedzić albo zabrać do domu – opowiada Monika. – Jednocześnie Domy Pomocy Społecznej to miejsca, w których osoby potrzebujące znajdą opiekę, wsparcie. Mój dziadek bardzo chciał zamieszkać w DPS, nie chciał być dla nikogo ciężarem. Mógł mieszkać z moją mamą i ciocią, a jednak wolał być w placówce. Zawsze lubił towarzystwo i alkohol. W DPS znalazł jedno i drugie. Nie lubił opuszczać swojego pokoju, nawet w święta. Nie dlatego, że nas nie kochał i nie lubił, po prostu zawsze wybierał kolegów i alkohol. Nie wyobrażałam sobie jednak, że nie spędzi z nami świąt, chociaż paru godzin z rodziną. Właściwie szantażem sprowadzałam go do nas, nie dając mu wyboru. Nigdy nie wiadomo, ile czasu nam jeszcze razem zostało, kiedy to będzie ostatnie spot- kanie, rozmowa. Mam wrażenie, że rodziny naszych podopiecznych tego nie rozumieją – dodaje.
Podkreśla, że mieszkańcy są związani emocjonalnie z DPS:
– To ich dom, ich miejsce na ziemi i chcą tu wracać, czują się tu bezpieczni, kochani, zaopiekowani. W trakcie dłuższych wyjazdów tęsknią do swojego pokoju, łóżka, opiekunów. Dla niektórych dwa, trzy dni poza placówką to za dużo. Teren DPS jest ogrodzony i zamknięty, a kilka lat temu ze względów bezpieczeństwa zostały założone kamery, by podopieczni, którzy nie mogą samodzielnie wychodzić, nie opuścili terenu. Dodatkowo, gdyby coś niebezpiecznego działo się z mieszkańcem, opiekunowie mogą szybko i sprawnie zareagować – tłumaczy Monika.
Jędrzej Dudkiewicz, Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS, Wydawnictwo Znak, Kraków 2025, s. 49-55.
Materiał płatny Wydawnictwa Znak.