Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. Kogo ocalić od Springsteena? Dziś każdy może być własnym Bossem
Zacznę od ostrzeżenia i polecenia zarazem: „Springsteen: Ocal mnie od nicości” to film fabularny dla oddanych fanów artysty. Gdzie w tym ostrzeżenie? Scenariusz Scotta Coopera napisany na podstawie biograficznej książki Warrena Zanesa układa się w historię pracy nad płytą „Nebraska” i wygląda momentami niczym próba inscenizacji wydarzeń z początku lat 80., których nikt nie zdążył utrwalić w dokumentalnym filmie. Dość powiedzieć, że kulminacją całej opowieści staje się… walka o zachowanie na wytłoczonej masowo płycie dźwięku z zarejestrowanej po amatorsku kasety magnetofonowej. Wątek fascynujący, ale raczej koneserów.
Czytaj też: Jeremy Allen White: Byłem fanem Springsteena od zawsze. Jego obecność na planie paraliżowała
Boss w depresji
Oczywiście Zanes i Cooper opowiadają także o depresji – o nieradzeniu sobie z rzeczywistością od chwili zejścia ze sceny. I o dzieciństwie Bruce’a Springsteena, trudnych relacjach z ojcem, które zostawiły ślad w psychice głównego bohatera. Nagrywanie materiału na „Nebraskę” – w małym domku nad malowniczym Swimming River Reservoir w stanie New Jersey, z daleka od nowojorskiego gwaru, na czterościeżkowy magnetofon – było swoistą autoterapią. I na ekranie widzimy Springsteena na skraju załamania, słuchającego na okrągło piosenki „Frankie Teardrop” duetu Suicide – opowieści o sfrustrowanym i doprowadzonym do szaleństwa robotniku z fabryki, który wraca do domu, by zamordować dziecko, żonę, a wreszcie strzela sobie w głowę. Artystyczny bunt Bossa, który nie chce wydać nowej płyty z przebojami, tylko zatopić się w wewnętrznym świecie, jest wypadkową jego własnych problemów.