Artystka po raz trzeci odwiedzi Polskę. Koncert odbędzie się pod rozgwieżdżonym niebem chorzowskiego planetarium. Być może poczujemy się jak na tuwiańskim stepie, na północnym krańcu Mongolii.
Gdzie podobno wciąż można spotkać wolno biegające konie, gdzie wciąż funkcjonuje archaiczna kultura, o szamańskim, nomadycznym charakterze. Przed wiekami stopiła się w jedno z napływową, otwartą na lokalne wpływy tradycją buddyzmu wadżrajany. Jednym z jej elementów jest analogiczny do tybetańskich praktyk śpiew alikwotowy. Przybiera on różne formy, operuje w różnych rejestrach. Ten oparty na dronach, wsparty jednostajną, intensywną rytmiką posiada moc zmieniania świadomości, wprawia w szamański trans. Ten wysoki naśladuje odgłosy bliskiej nomadom przyrody: rżenie i tętent koni, świergot ptaków, dźwięk wiatru, wody, czy ognia, a także dźwięki instrumentów muzycznych, jak drumla, czy flet. Miejscowi nazywają go khöömei, od mongolskiego słowa znaczącego „gardło".
Najwyższy sygyt, przypomina śpiew chiński. Mamy też śpiew „średni", zwany znów khöömei, oraz śpiew basowy kargyrai. Niektóre tuwiańskie techniki wokalne są oddechowymi ćwiczeniami medytacyjnymi, jak np. ostatni z wymienionych: niski, wykonywany na długim, spokojnym wydechu, powodujący silny rezonans w klatce piersiowej. Do niedawna, w tym tradycyjnym kraju śpiew gardłowy mogli uprawiać tylko mężczyźni.
I tu pojawia się Sainkho Namtchylak, jedna z artystek, które za pomocą sztuki otworzyły drzwi emancypacji. Dzięki temu obecnie w Tuwie działa wiele uprawiających muzykę ludową i folkową kobiet, jak na przykład zespół Tyva Kyzy, czyli Tuwiańskie Dziewczyny. Jednak Sainkho nie zadowoliła się folklorem. Najpierw uczyła się śpiewu w stolicy regionu Kyzył. Już wtedy szukała własnych dróg artystycznych. Próbowała przetransponować śpiew gardłowy, nadając mu osobisty i kobiecy charakter. W związku z tym konserwatywna uczelnia zarzuciła jej brak kwalifikacji i próbowała zniechęcić do dalszych eksperymentów. Nie znajdując zrozumienia, nonkonformistyczna Sainkho udała się na studia do Moskwy, gdzie uczyła się klasycznego śpiewu. Poznała tam też muzyków podchodzących do tradycji w otwarty i twórczy sposób. Współpracowała między innymi z grajacym na instrumentach dętych awangardowym TriO jazzowym. Niedawno na zachodnim rynku, nakładem Leo Records, ukazała się arcyciekawa płyta tego składu „Forgotten Streets of St.Petersbourg", będąca imitującą dźwięki miasta opowieścią o Petersburgu. Przez jakiś czas próbowała jeszcze realizować się w tuwiańskim zespole ludowym Sayani. Jednak nie miała ochoty ani poprzestawać na tradycyjnej dla tego regionu muzyce kobiecej, ani zniekształcać swojego głosu naginaniem go do wysiłkowego, męskiego śpiewu alikwotowego, dlatego wypracowała własną technikę: „Kiedy śpiewa mężczyzna, ściska płuca, co wymaga ogromnej siły fizycznej; zauważyłam, że kobiety próbujące nauczyć się śpiewać w sposób, w jaki robią to mężczyźni, tracą swój własny głos. Postanowiłam więc tego nie robić, lecz wykształcić coś, co zabrzmi, jak śpiew tuwiański, a zarazem nie naruszy mojego głosu." Żeby móc się swobodnie rozwijać, zaraz po upadku Związku Radzieckiego wyemigrowała na Zachód.
Tu od blisko dwudziestu lat bada możliwości ludzkiego głosu, próbuje zespolić w syntetyczną całość swe inspirowane tuwiańskimi tradycjami techniki wokalne z różnymi gatunkami muzyki zachodniej. Nagrała ponad dwadzieścia płyt o rozmaitym charakterze (od jazzu, muzyki eksperymentalnej i współczesnej, przez etniczne projekty po world music, pop i muzykę klubową), z towarzyszeniem wielu doskonałych muzyków, jak Peter Kowald, Evan Parker, czy Andreas Vollenweider. Wszystkie te doświadczenia i spotkania, oparte w dużym stopniu na wolnej improwizacji, związane zarówno z muzyką eksperymentalną, jak i rozrywkową, sprawiły, że artystka odeszła dosyć daleko od swoich korzeni. Nie uprawia już ani muzyki ludowej, ani folkowej, jednak szukając nowych połączeń i jakości w sposób awangardowy rozwija rodzimą tradycję. Spogląda na sztukę przeszłości w twórczy i nowoczesny sposób: jak na żywą tkankę, nie zaś muzealny relikt. Próbuje włączać to, co historyczne w sferę aktualnej kultury.
Określa siebie, niekiedy w wysoce wzniosły i poetycki sposób, jako wędrowca między światami: „...urodzona w kraju błękitnego nieba, idę ze Wschodu na Zachód. Jestem nomadem, podróżującym przez złoże mojej karmy. Niosę dźwięki starożytnych czasów, a przyszłość jest zawsze na moim horyzoncie. Czy to ważne: Wschód, czy Zachód? Śpiewam błękitnemu niebu, wschodowi i zachodowi słońca". Ujmując rzecz mniej poetycko: „Jestem ogniwem w łańcuchu spinającym kulturową przeszłość z przyszłością, w łańcuchu rozpiętym między ludźmi Wschodu i Zachodu".
Przekraczając granicę Wschód-Zachód, tradycja-nowoczesność, będąc otwarta na to, czym aktualnie rozbrzmiewa świat, nie ma wątpliwych artystycznie uprzedzeń, dlatego m.in. bez umizgów sięga także do muzyki popularnej. Nie ucieka od śpiewania zwykłych piosenek. Jej popowy, mieszczący się w szufladce world music album „Stepmother City" jest romansem z muzyką popularną i klubową. Sainkho rozpieszcza nas tu melodyjnością i łagodnością. Momentami śpiewa harmonicznie, ale w sposób stonowany, przystępny dla zachodniego ucha, szczególnie tego nie rozmiłowanego w muzyce eksperymentalnej. W podobnym charakterze utrzymane są płyty „Time Out" i „Out Of Tuva". „Naked Spirit" przybliża sztukę wokalną Sainkho w jej bardziej tradycyjnym, etnicznym wymiarze. Album „Who Stole The Sky" zawiera muzykę elektroniczną, na bazie której wokalistka wykonuje partie charakterystyczne dla sceny klubowej (w języku angielskim i rosyjskim), przeplata je tuwiańskimi zaśpiewami i alikwotowymi świergotami. Bity i komputerowe pejzaże spotykają się z dźwiękami tradycyjnych, etnicznych instrumentów oraz tych zachodnich, jak keyboard, bass, gitary, saksofon, czy jazzujący fortepian.
Jednak do najciekawszych jej projektów należą awangardowe poszukiwania nowych, niekonwencjonalnych środków wyrazu. Z dala od metod stosowanych w śpiewie klasycznym i w wokalistyce jazzowej. Stając okoniem wobec kanonów i dorobku kultury Zachodu, sięga wprost - o ile to możliwe - do naturalnych zdolności, a także do bliskich naturze, bo w dużym stopniu mimetycznych, technik wypracowanych w rodzimej, archaicznej tradycji. To nie pierwszy przypadek, kiedy artyści eksperymentalni inspirują się tradycją ludową. Jest zwolenniczką surowego ideału piękna. Zrywa ze sterylnością zarówno klasycznej, jak i komercyjnej wokalistyki. Łączy śpiew alikwotowy i całą gamę dźwięków mimetycznych z tradycyjnym śpiewem. Traktuje swój głos jak instrument: posługuje się językiem rosyjskim, tuwiańskim i angielskim, ale przede wszystkim wykonuje niewerbalne wokalizy. Chętnie zestawia go z instrumentami dętymi, poszukuje ciekawych współbrzmień. Jej nagrana z Evanem Parkerem płyta „Mars Songs" to zapis improwizowanego, miejscami brutalnego dialogu między ludzkim głosem a instrumentem. Nie znajdziemy tu nic miłego, miękkiego, przyjemnego. Za to zaznamy całej gamy dramatycznych napięć, skoków dynamicznych, bogactwa barw i faktur. Solowy album artystki „Lost Rivers", czy trójpłytowa „Aura", kontynuuje drogę improwizowanej, eksperymentalnej muzyki, inspirowanej tradycją tuwiańską. Wraz z Kieloor Quartet i saksofonistą Matsem Gustafssonem Sainkho nagrała konceptualny projekt „Letters", osnuty na listach, jakie wymieniła z ojcem tuż przed jego śmiercią. Artystka opowiada o swoim trudnym i intensywnym życiu na Zachodzie, mówi o jego celu i o swej pracy artystycznej.
Oprócz czysto artystycznych aspektów, czy technicznych wyzwań, jej poszukiwania napędzają egzystencjalne motywy: „Można rozwinąć głos do perfekcji, porównując się do maszyny czy komputera, lecz jeśli nie będziemy w stanie zapewnić myślom i uczuciom takiego samego rozwoju, jaki zapewniamy głosowi, wirtuozeria pozostanie bezużyteczną pozą". Przydaje to jej działaniom głębi i autentyczności, sprawia, że mimo, iż jej projekty bywają wymagające dla słuchacza, nie musi być on wtajemniczony ani w arkana warsztatu, ani w kontekst kulturowy, żeby ta muzyka dotknęła go. Sainkho jest niezwykle wyrazistą osobowością, która poprzez intensywną ekspresję stara się przekazać duchowe i emocjonalne treści. Tak twierdzi. I to jej się udaje.
W Chorzowie artystka wystąpi z solowym programem. Choć w jej przypadku trudno czasem uwierzyć, że muzyka jest wykonywana tylko przez jeden głos. Koncert odbędzie się w ramach koczowniczego festiwalu „Bezdroża Azji".