Mało poważny tytuł „Wróble” nie zapowiada wielkiego kina, trudno jednak nie ulec temu kameralnemu widowisku nasyconemu bólem małych rodzinnych dramatów, zrealizowanemu z wielką empatią. To film o przyspieszonym dojrzewaniu – jakże niepodobny do innych. Mocno osadzony w najzwyklejszych z możliwych i przez to właśnie najokropniejszych realiach małej wyspiarskiej społeczności. Dosadny i poetycki zarazem. Z wyraziście nakreślonymi charakterami oraz delikatną nutą nostalgii wpisaną m.in. w dźwięki muzyki klasycznej wykonywanej a cappella. Nastoletni bohater zostaje wysłany do dawno niewidzianego ojca przez matkę, która próbuje sobie ułożyć życie z nowym mężczyzną. Sam w obcym, choć dobrze zapamiętanym z dzieciństwa środowisku przeżywa koszmar odrzucenia. Musi odbudować relacje z kolegami-rywalami, ojcem nieudacznikiem topiącym smutki w alkoholu oraz z dawną miłością. Rúnar Rúnarsson ma wyjątkowy dar psychologicznego opowiadania. Prostymi dialogami, pozornie oczywistymi sytuacjami buduje niesamowite napięcie. Grający główną rolę Atli Oskar Fjalarsson nie fałszuje, doskonale oddając rozpaczliwą walkę bohatera o zachowanie w brutalnym świecie dorosłości pozorów ideałów, bez których życie traci sens. „Wróble” są dopiero drugim filmem Rúnarssona i niewątpliwie zapowiadają świetną karierę tego młodego artysty.
Wróble, reż. Rúnar Rúnarsson, prod. Islandia, Dania, Chorwacja, 99 min