Robin Hood – złodziej czasu
Recenzja filmu: „Robin Hood: Początek”, reż. Otto Bathurst
Już we wstępie narrator zachęca widza, by ten zapomniał o wszystkim, co do tej pory wiedział o Robin Hoodzie, zapewne w myśl nieco pompatycznego hasła promującego film, jakoby legenda i tak była już powszechnie znana, więc teraz czas na odkrycie prawdy. Należy więc puścić w niepamięć uśmiechniętego Errola Flynna, księcia złodziei, czyli Kevina Costnera, a także pełnego krzepy Russella Crowe’a, nie mówiąc już o całej reszcie facetów w rajtuzach. Oto era młodego i atletycznego Tarona Egertona, którego łuk i strzały mają co najmniej moc broni automatycznej.
Reżyser Otto Bathurst, dla którego jest to pierwszy obraz kinowy, mając do dyspozycji bogatą historię o nieustraszonym mścicielu, odrzuca ją i serwuje ubogie wydanie przygód zakapturzonego Roba. Nie tylko imię bohatera podawane jest tu skrótowo. Ta sama zasada dotyczy także fabuły, z której za wszelką cenę czyniona jest alegoria dystopijnej współczesności. Średniowieczne szaty – choć i to określenie wydaje się nieodpowiednie, gdyż jedna z postaci, domorosła włamywaczka, ubiera się tak, jakby właśnie wybierała się na imprezę do jakiegoś popularnego klubu – stanowią jedynie przykrywkę do niezbyt wnikliwej analizy dzisiejszego świata, pogrążonego w niezliczonych kryzysach politycznych, społecznych i gospodarczych.
Czego tu nie ma! Są zdjęcia do złudzenia przypominające relację z kibolskiej ustawki czy też siłowej demonstracji przeciwko władzy. Jest sekwencja montażowa prezentująca morderczy trening pod okiem mistrza-mentora. Jest dosyć zaskakująca sugestia, że zło i dążenie do autorytaryzmu są pokłosiem przemocy zaznanej w okresie dzieciństwa. Są wreszcie krótkie przebitki, sygnalizujące coś na wzór stresu pourazowego, spowodowane udziałem Robina w wyprawach krzyżowych, co tylko sprawia, iż wszelkie analogie do wojen prowadzonych na Bliskim Wschodzie są aż nadto czytelne.
Kto tu kogo okrada i dlaczego biedny widz nie ma z tego żadnej przyjemności?
Robin Hood: Początek, reż. Otto Bathurst, prod. USA, 104 min