Oto przypadek Carlosa (Lorenzo Ferro), głównego bohatera filmu Luisa Ortegi, który już we wstępie deklaruje, iż urodził się jako złodziej, a jego przeznaczeniem jest zginąć od kuli. Skąd taki wniosek? Nie wiadomo. Tym niemniej młodzian o aparycji cherubina żyje zgodnie z hasłami, które wygłasza; żyje na całego, bez żadnych kompleksów, wiedząc, że wolność i samospełnienie są najwyższymi wartościami, do jakich należy dążyć. Zaczyna jako włamywacz, który zakrada się do willi bogaczy chyba tylko dla zabawy, by tam, niespiesznie, zatańczyć do ulubionych przebojów oraz – niejako przy okazji – wynieść kilka cennych w jego mniemaniu przedmiotów, jak choćby płyty winylowe. Gdy któregoś dnia wraca do domu na przywłaszczonym sobie motocyklu, tłumaczy rodzicom, że to pożyczony sprzęt. „Znajomi wciąż coś ci pożyczają” – mówi matka (Cecilia Roth), powoli zdając sobie sprawę, że coś tu nie gra. Kobieta nawet w najczarniejszych snach nie przypuszcza jednak, że jej syn może z zimną krwią wyprawiać na tamten świat Bogu ducha winnych ludzi.
Carlos, tuż po poznaniu Ramóna (Chino Darín), sięga bowiem po znacznie cięższy kaliber. Zabija, stając się swoistym aniołem śmierci, jak zresztą określiły chłopaka argentyńskie media (całość jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, mającymi miejsce we wczesnych latach 70.). Rzecz w tym, iż jego zbrodnie są całkowicie pozbawione motywu. To nie seryjny morderca, z pewną mieszanką strachu i fascynacji prezentowany przez kino hollywoodzkie. Owszem, bohater jest bezlitosny, lecz wcale nie ucieka się przy tym do wymyślnych tortur. Działa spontanicznie. Jego czyny są błyskawiczne i funkcjonują na zasadzie odpowiedzi na to, co dzieje się tu i teraz. Przede wszystkim zaś są niezaplanowane, natomiast jedyną reakcją Carlosa po ich popełnieniu jest beztroskie wzruszenie ramion. Zupełnie tak, jakby były dziełem przypadku.
W filmie Ortegi, którego forma jest jak jego protagonista – spokojna, wyluzowana, niespieszna, choć konsekwentna – na próżno szukać diagnozy zła, co bynajmniej nie jest zarzutem. Reżyser od samego początku stara się podpowiadać widzowi pewne rozwiązania, kierując jego uwagę na tłumiony homoerotyzm młodego mężczyzny, nigdy w zasadzie na głos niewypowiedziany, aczkolwiek sugerowany wyraźnie. Homoerotyzm, który zresztą w ówczesnej Argentynie uchodził za zboczenie. Nic zatem dziwnego, że bohaterowie – Carlos i Ramón – są tu prezentowani niczym kochankowie, niczym Bonnie i Clyde niemalże.
Anioł (El ángel), reż. Luis Ortega, prod. Argentyna, Hiszpania 2018, 115 min