Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Film

Znajdując swój głos

Recenzja filmu: „Przepraszam, że przeszkadzam”, reż. Boots Riley

Kadr z filmu „Przepraszam, że przeszkadzam” Kadr z filmu „Przepraszam, że przeszkadzam” mat. pr.
Widz jest więc – który to już raz? – świadkiem upadku amerykańskiego snu, a wraz z nim człowieczeństwa.

Grany przez Lakeitha Stanfielda Cassius Green (czytaj: cash is green), świeżo upieczony telemarketer, po raz kolejny zostaje spławiony przez niezainteresowanego ofertą rozmówcę. Z pomocą żółtodziobowi przychodzi Langston (Danny Glover), jeden ze współpracowników z doświadczeniem, który nie tylko w oka mgnieniu rozpoznaje źródło problemu, ale także podsuwa gotowy przepis na sukces. Wystarczy pozbyć się naturalnego sposobu mówienia, charakterystycznego dla Afroamerykanów, i zacząć używać białego głosu. Tak oto, dość niespodziewanie, Cassius przestaje być ignorowany. Potencjalni klienci już nie odrzucają połączeń. Zaczynają słuchać. Sprzedaż rośnie. Nic, tylko czekać, aż na horyzoncie pojawi się perspektywa awansu. I rzeczywiście – jest. Kolejne szczeble korporacyjnej drabiny bohater pokonuje w rekordowym tempie.

Cassius jest typowym i żyjącym w wiecznym strachu przed przyszłością przedstawicielem zawiedzionych światem milenialsów, wciąż odczuwających skutki kryzysu finansowego sprzed ponad dekady. Nie dość, że spłukany i zmuszony do wynajmowania od wujka garażu, który służy – jemu i jego dziewczynie, artystce konceptualnej – za pełnowartościowe mieszkanie, to jeszcze dręczony przez moralne dylematy (wybór między lojalnością wobec pomiatanych przez władze firmy i przygotowujących strajk kolegów i koleżanek z pracy a kuszącą wizją coraz to wyższych zarobków nie należy tu do najłatwiejszych). Biały głos, który w sobie odnajduje, pierwotnie zapewnia mu najlepsze wyniki w zespole, a z czasem pozwala egzystować na znacznie lepszym poziomie. Nie chodzi tu bowiem jedynie o zmianę sposobu akcentowania, ale również o nabycie swoistej lekkości bycia i pewności siebie, a w konsekwencji – o odrzucenie kompleksów. Tzw. code switching staje się tu narzędziem umożliwiającym przetrwanie na kapitalistycznym poletku, które jednych faworyzuje, a drugich wyraźnie deprecjonuje. Zasada jest zatem prosta: wchodząc między wrony, należy krakać jak one, nawet jeśli miałoby to wymagać rezygnacji z własnej tożsamości (motyw wyśmiewany zresztą niejednokrotnie wcześniej przez czarnych komików w stylu Dave’a Chappelle’a czy Kevina Harta).

Boots Riley, raper, producent muzyczny i aktywista, reżyser społecznego thrillera, jakim z całą pewnością jest „Przepraszam, że przeszkadzam”, jasno daje widzowi do zrozumienia, że jego filmowy debiut jest dziełem absolutnie zaangażowanym. Nie tylko w kwestie rasowe (to już kolejny w tym roku obraz ukazujący wyzwania, przed jakimi w Stanach Zjednoczonych stają czarni), ale także polityczne i gospodarcze – oraz we wszystko, co związane z szeroko pojętymi mediami, spośród których bodaj najmocniej obrywa się ogłupiającej i upokarzającej ludzi telewizji. Autorowi, ładnych kilka lat dopracowującemu scenariusz, udaje się stworzyć błyskotliwą satyrę na kapitalizm – manipulujący, kontrolujący i niszczący jednostki – w iście brechtowskim stylu i o dystopijnych właściwościach.

Widz jest więc – który to już raz? – świadkiem upadku amerykańskiego snu, a wraz z nim człowieczeństwa; stawia się tu bowiem na swego rodzaju nowoczesne niewolnictwo, powołując do istnienia organizację zapewniającą zatrudnienie, wyżywienie i dach nad głową. Wszystko to w zamian za rezygnację z wolności. Także sukces jest opłacony duszą – odrzuceniem pryncypialnych zasad oraz przekroczeniem pewnych granic (choćby używania białego głosu), co prowadzi do ostatecznej zguby. By uchwycić wagę klęski, całość, na domiar złego lub wręcz przeciwnie, ulokowano w kalifornijskim (i niebotycznie drogim do życia) Oakland, czyli w miejscu, które – mimo obecnie dość wysokiego, jeśli nie najwyższego w historii stopnia rozwinięcia – jest jednym z miast-duchów, będących świadkiem pogłębiającej się przepaści pomiędzy najbogatszymi (tuż za rogiem rozpościera się widok na Dolinę Krzemową) a najbiedniejszymi, mieszkającymi w rozstawionych na całych długościach ulic namiotach.

„Przepraszam, że przeszkadzam” jest bardzo celnym treściowo filmem. Szkoda jedynie, że Riley tak bezceremonialnie sięga w nim po szereg postmodernistycznych rozwiązań, które – choć pierwotnie wzbogacają przekaz – nużą, a w ostateczności odbijają się czkawką.

Przepraszam, że przeszkadzam (Sorry to Bother You), reż. Boots Riley, prod. USA, 2018, 105 min

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama