Czy warto było wracać do „Niewidzialnego człowieka”? Nie, jeśli efektem byłaby kolejna wariacja na temat dobrze znanej i skonsumowanej przez popkulturę historii. Reżyser i scenarzysta Leigh Whannell – znany miłośnikom horrorów jako współtwórca serii „Piła” i „Naznaczony” – znalazł jednak doskonały sposób na unowocześnienie tej opowieści. Zresztą z literackim pierwowzorem film dzieli tylko niektóre pomysły i nazwiska bohaterów.
Elisabeth Moss jako niewidzialna kobieta
„Niewidzialny człowiek” rozpoczyna się, gdy Cecilia Kass (świetnie, z poświęceniem grana przez Elisabeth Moss) postanawia odejść od swojego przemocowego partnera. Adrian Griffin jest wybitnym specjalistą od systemów optycznych i miliarderem, ale życie swojej dziewczyny potrafił zmienić w piekło. Cecilia wymyka się z domu w środku nocy, udaje jej się uciec i schronić u przyjaciela z dzieciństwa, ale żyje w ciągłym strachu, że Adrian w końcu ją dopadnie. Po kilku tygodniach dowiaduje się, że jej były partner popełnił samobójstwo, zostawiając jej olbrzymi spadek. Wkrótce wokół kobiety zaczynają się dziać niewytłumaczalne rzeczy – ona sama wierzy, że Adrian tylko upozorował swoją śmierć, a teraz prześladuje ją, korzystając z wynalazku zapewniającego mu niewidzialność.
Czytaj też: Horrory i dreszczowce. Zima na ekranie
Leigh Whannell bardzo umiejętnie buduje napięcie. Nie nadużywa efektów specjalnych, oszczędnie dawkuje szokujące sceny: „Niewidzialny człowiek” to horror, który przedkłada niepokojącą atmosferę nad tandetne gatunkowe chwyty.