Zaczyna się, kiedy trwa jeszcze wiek poprzedni, w styczniu 2000 r., ale Hen daje przekonujące wytłumaczenie: „...popatrzmy na te cyfry. Na ich obraz. Jaki sugestywny. Zaczyna się nowy wiek, niewątpliwie”. Kończy się zaś zapisem „Północ. Zaczął się rok 2008”. Czyli mamy tu zapis ośmiu lat z życia pisarza urodzonego w 1923 r., który spogląda na nowe czasy ze stoickim spokojem, ale zawsze z niepohamowaną ciekawością.
Głównym bohaterem „Dziennika na nowy wiek” – podobnie jak w „Nie boję się bezsennych nocy” – jest sam autor. Gdyby przypadkiem ktoś nieznający dotychczas Hena przeczytał „Dziennik”, wiedziałby już o autorze niemal wszystko. O jego życiu rodzinnym, o losach wojennych i powojennych, o karierze literackiej, przyjaciołach i wrogach. Ale też o lekturach z kanonu polskiego inteligenta. Hen jest erudytą, który potrafi robić użytek ze swej wiedzy. Jednak nie tylko z książek zna życie. Ciągle w ruchu: podróżuje po kraju, spotyka się z czytelnikami. Interesuje się polityką, choć coraz bardziej jako kibic. Sportem też. Nawet podczas najbardziej tłumnych spotkań potrafi dostrzec piękną kobietę (jak na dżentelmena przystało, o innych w swych memuarach nie wspomina). Czasem napotykamy wpisy pozornie banalne, np. „Dwa dni bólu w kręgosłupie”, ale zaraz potem trafiamy na smaczny cytat, i już nie mamy wątpliwości, że dolegliwość minęła.
W XXI w. nie tylko pisaniem dzienników Hen się zajmował. Wydał trzy nowe książki: „Mój przyjaciel król”, „Bruliony profesora T.”, „Pingpongista”, nie wspominając dorywczych prac przy filmie. Czytelnicy z reguły się zachwycali, krytyka już taka skora do pochwał nie była, a jurorzy nagród literackich w ogóle pisarza nie zauważali. Hen nie ukrywa rozczarowań. Chwilami można nawet odnieść wrażenie, że się żali i chwali, ale czyż nie ma po temu powodów? Ma, czego i najnowszy „Dziennik” jest dowodem.
Józef Hen, Dziennik na nowy wiek, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s. 478