Pucek, podglądający z leśnej chatki życie rusałek i zmierzchnic, zestawia swoje obserwacje z tym, co na ten temat mieli do powiedzenia jego mistrzowie. Czegóż to nie ma w tej niewielkiej książeczce – cytaty z filozoficznych traktatów, wyimki z indiańskich wierzeń, wersy z japońskiej poezji, teologiczne dysputy i oczywiście zapiski przyrodoznawców. Pucek nawiązuje tym samym do niezrealizowanego projektu, nad którym pod koniec życia pracował największy entomolog wśród pisarzy, czyli Vladimir Nabokov, planujący stworzenie autorskiej antologii poświęconej przedstawieniom motyli w sztuce.
Książeczka ta jest zatem hołdem dla Nabokova, ale też Arystotelesa, który w „Zoologii” zestawił motyle i inne owady z „dziwacznymi zwierzętami” żyjącymi w morskich głębinach. W opowieści Pucka o motylach jest miejsce i na horror (opis żerowania larw błonkówek w ciele gąsienic bielinka!), i na tajemnicę. Cykl życiowy motyli dawał wszak badaczom asumpt do wysuwania hipotez o udokumentowanym zmartwychwstaniu. Kiedy czytamy, że autor łapie lecącą resztką sił ćmę i w zamkniętych dłoniach niesie ją do kuchni, by tam się ogrzała i odpoczęła, ma się ochotę użyć powtarzanego często w „Senniku” sformułowania: „Jakoś mnie to wzrusza”.
Robert Pucek, Sennik ciem i motyli, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 168