Na chwilę
Nie wiem, co powiedzieć.
Rtęciowe chmury nie zebrały pochwał.
Wraz z deszczem spadły i oklaski.
O bruk uderzają ryby chwil,
wulgarnie popychane naprzód. Zawsze jest coś,
na czym zależy coraz mniej.
Był pochód w śródmieściu, ale mnie tam nie było.
Oni naprawdę mają tylko to: puchar
zdobywców pucharów. Jakiś mecz, pokaz, naręcze
urzędowych pism. Nie wiem, co powiedzieć.
Jak zainteresować chwilową poezją.
Kafejka przy klinice
Teresa, kobieta Wojaczka, walczy
z siwizną. Woli piwo.
Ja proszę małą kawę.
Przy sąsiednim stoliku ktoś pyta o sens.
To dotyczy wszystkich, dlatego drżą nam brody.
Łatwiej daje się głowę
niż odpowiedź.
Niektórzy psykają na kelnera o twarzy
Boya-Żeleńskiego.
Patrzę na nich i już wiem, co znaczy
ulotnić się
i tkwić jak dwutlenek węgla
w górnych warstwach atmosfery.
Co z ciałem, które podarowane klinice
będzie jeszcze raz z duszą
w komitywie
uchylać się od odpowiedzi?
Dzień Nauczyciela
W kuli pływa martwy kwiat, prezent od klasy.
Gdy dmucham, to wstaje.
Wietrzy, skąd nadciągnie pochwa świata,
kaptur sokolnika przesłoni mu oczy.
Powędrowałem dzisiaj wzdłuż hałd,
by odkryć kolonię półzapadłych domów.
To stąd przychodzą dzieci, owiane
kwaśnym wiatrem, ze stęchlizną w płaszczach.
Marcowa piosenka
Kolejny samotny dźwięk
nakłada się na to, co już oswojone.
Nie chciałbym być kotem za drzwiami;
zdaje się wszystko słyszeć,
drżenie i ciepło bijące od naszych ciał.
Wiersz pisze się na odwrocie starego,
niektóre słowa podają się za siebie,
puste miejsca zapełniają się
w milczeniu. Kot płacze jak dziecko;
podrzucone przeznaczenie.