Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Książki

Fragment książki "Chłopiec w pasiastej piżamie"

Tuż pod oknem Brunona był ogród. Całkiem spory i pełen kwiatów wyrastających w równiutkich odstępach z ziemi, którym się chyba musiała zajmować osoba, co to wie, że hodowla kwiatów w takim miejscu jest jak zawieszenie lampionu gdzieś w rogu wielkiego zamku na mglistym wrzosowisku w ciemną zimową noc.

Za rabatami był sympatyczny chodnik z drewnianą ławką, gdzie — pomyślała Gretel — można by sobie siedzieć i czytać w słońcu. Do ławki przymocowano jakąś tabliczkę, ale z tej odległości nie dało się odczytać napisu. Siedziało się twarzą w stronę domu — co normalnie wyglądałoby trochę niezwykle, no ale tutaj zdecydowanie miało sens.

Dalej, jakieś pięć, sześć metrów od ogrodu, kwiatów i ławki z tabliczką, wszystko się zmieniało. Było tam olbrzymie druciane ogrodzenie, biegnące wzdłuż domu i na samej górze wygięte do środka. Ogrodzenie ciągnęło się potem jeszcze w obie strony — o wiele dalej niż Gretel mogłaby wzrokiem sięgnąć. Było bardzo wysokie, znacznie wyższe od domu, a co kawałek podtrzymywały je potężne, podobne do telegraficznych, drewniane słupy. Ogrodzenie wieńczyły ogromne, splątane zwoje drutu kolczastego — aż Gretel nagle coś zakłuło w sercu, gdy zobaczyła sterczące tam wszędzie ostre kolce.

Za ogrodzeniem nie rosła trawa i w ogóle nigdzie dokoła nie było choćby skrawka zieleni. A zamiast zwyczajnej ziemi tylko coś jakby pył, i co kawałek, jak okiem sięgnąć, niskie domki i duże kwadratowe budynki — ze dwa, całkiem już daleko, z kominami. Gretel otwarła usta, aby coś powiedzieć, ale stwierdziwszy, że żadne słowo nie odda jej zdumienia, zrobiła jedyną w tej sytuacji rozsądną rzecz — zamknęła je.

— Widzisz? — z drugiego końca pokoju odezwał się Bruno, zadowolony z siebie w głębi duszy, bo cokolwiek tam się działo i bez względu na to, kim są tamci ludzie, on wszystko zobaczył pierwszy i będzie mógł sobie oglądać, kiedy tylko zechce, bo to było za jego oknem, a nie Gretel, stanowiło więc jego własność, i to on stał się teraz władcą, a ona pokorną poddaną.
— Nie rozumiem — powiedziała Gretel — jak można zbudować coś tak paskudnego.
— Rzeczywiście: paskudztwo — zgodził się Bruno. — Te domki, zdaje się, są tylko parterowe. Zobacz, jakie niskie.
— Są pewnie nowoczesne — rzekła Gretel. — Ojciec nie znosi nowoczesności.
— Więc mu się raczej nie spodobają — stwierdził Bruno.
— No nie — odparła Gretel.

Wciąż przyglądała się domkom. Miała dwanaście lat i uważano ją za jedną z najinteligentniejszych dziewcząt w klasie, toteż ściągnęła usta i zmrużyła oczy, starając się zrozumieć, na co właściwie patrzy. Wreszcie przyszło jej do głowy jedyne wytłumaczenie.

— To na pewno wieś — powiedziała, odwracając się, by spojrzeć na brata z triumfem.
— Wieś?
— A niby co innego? Przecież w domu, w Berlinie, jesteśmy w mieście. Dlatego tyle tam ludzi i domów, no i taki tłok w szkołach, a w sobotę po południu nie da się spokojnie przejść śródmieściem, żeby cię co chwila ktoś nie potrącił.
— Tak... — Bruno przytaknął, starając się nadążyć za tokiem jej myśli.
— Ale na geografii uczyliśmy się, że na wsi, gdzie żyją rolnicy, którzy mają różne zwierzęta i uprawiają ziemię, są właśnie takie wielkie obszary, gdzie się mieszka i pracuje, a później tę całą żywność wysyła do miast, żebyśmy mieli co jeść — znowu spojrzała na wielką przestrzeń za oknem i na odstępy między domkami. — Na pewno więc jesteśmy na wsi. A to, kto wie, może i nasz letni dom — dodała z nadzieją.

Bruno chwilę się zastanowił i pokręcił głową.

— Ja tak nie myślę — rzekł z wielkim przekonaniem.
— Masz dopiero dziewięć lat — odparowała Gretel. — Więc niby skąd miałbyś wiedzieć? Jak będziesz miał tyle, co ja, łatwiej ci przyjdzie zrozumieć pewne sprawy.
— Możliwe — odparł Bruno, który wiedział, że jest młodszy, ale nie zgadzał się, że akurat z tego powodu koniecznie musi się mylić. — No, ale skoro to ma być wieś, to gdzie się podziały te różne zwierzaki?

Gretel otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nie znajdując nic sensownego, znów wyjrzała przez okno, w nadziei, że gdzieś je wypatrzy. Niestety — zwierząt nie było wcale.

— Powinny być konie i krowy, i świnie, i owce — rzekł Bruno. — Znaczy: gdyby to było gospodarstwo. Nie mówiąc już o kurach i kaczkach.
— Faktycznie — przyznała cicho Gretel.
— I gdyby tu coś uprawiali, tak jak mówisz — ciągnął, ogromnie z siebie zadowolony — to chyba ziemia by wyglądała o wiele lepiej, prawda? A według mnie w tym piachu nic się nie da wyhodować.

Gretel znów ogarnęła wzrokiem pejzaż za oknem i przytaknęła bratu, uznawszy, że wobec tak oczywistego argumentu nie ma sensu się wygłupiać i dalej obstawać przy swoim.

— Więc może to nie gospodarstwo — powiedziała.
— Jasne że nie — zgodził się Bruno.
— I może, wobec tego, wcale nie jesteśmy na wsi...
— Pewnie.
— A skoro tak, to to w ogóle nie jest żaden letni dom — podsumowała Gretel.
— Oj, chyba nie — rzekł Bruno.

Przysiadł na łóżku w nadziei, że Gretel chociaż na sekundę siądzie obok, obejmie go i powie, że wszystko jakoś się ułoży i wkrótce pewno tak im się tu spodoba, że wcale nie będą mieli ochoty wracać do Berlina. Ona jednak wciąż wyglądała przez okno, tylko że teraz już nie na kwiaty, chodnik, na ławkę z tabliczką, wysokie ogrodzenie, drewniane słupy telegraficzne, zwoje kolczastego drutu, ubitą ziemię, domki, niewielkie budynki czy kominy — tylko na ludzi.

— Kim są ci wszyscy ludzie? — zapytała cicho, jak gdyby nie spodziewając się odpowiedzi od Brunona, lecz od kogoś innego. — I co tu w ogóle robią?

Bruno podniósł się z łóżka i po raz pierwszy stanęli przy oknie razem, ramię w ramię, patrząc, co też się dzieje ledwie kilka metrów od ich nowego domu.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie było mnóstwo ludzi, wysokich, niskich, starych, młodych. Część stała w grupkach, w całkowitej ciszy, z rękami wzdłuż boków, pilnując, by podnosić głowę, gdy tylko zbliżył się do nich żołnierz krokiem marszowym, ruszając ustami tak prędko, jakby coś wykrzykiwał. Inni — jak związani wspólnym łańcuchem aresztanci — wozili coś na taczkach z jednego krańca na drugi, wyłaniając się nie wiadomo skąd, by po chwili zniknąć za jakimś budynkiem. Kilka milczących grup stało przy domkach wpatrując się w ziemię, tak jakby się bawili w jakąś grę, w której nie można zostać zauważonym. Niektórzy byli o kulach, a wielu miało obandażowaną głowę. Innych znów, z łopatami, prowadzili gdzieś żołnierze, no i potem nie było ich widać już w ogóle.

Bruno i Gretel zobaczyli setki ludzi, ale że między nimi stała masa domków, których się w żaden sposób nie dało ogarnąć wzrokiem — to wszystko wyglądało tak, jakby ich tam były tysiące.

— I wszyscy mieszkają tak blisko nas — stwierdziła, krzywiąc się, Gretel. — W Berlinie, na naszej spokojnej ulicy, w sąsiedztwie miało się zaledwie sześć domów, a tutaj aż tyle. Ciekawe, czemu ojciec przyjął pracę w tak paskudnym miejscu i na dodatek z tyloma sąsiadami? Przecież to kompletnie bez sensu.
— Spójrz tam — powiedział Bruno.

Spojrzawszy we wskazanym kierunku, Gretel zobaczyła, jak z któregoś domku w oddali wychodzi stłoczona gromadka dzieci. Wrzeszczała na nie grupa żołnierzy — a im głośniej wrzeszczeli, tym mocniej dzieci do siebie nawzajem przywierały, ale gdy przyskoczył do nich jeden żołnierz, zaraz się rozdzieliły i chyba zrobiły to, czego od nich wymagano od samego początku, to znaczy: ustawiły się w szeregu. Na ten widok wszyscy żołnierze zaczęli się śmiać i bić brawo.

— To pewnie jakaś próba — stwierdziła Gretel, nie zważając na to, że niektóre dzieci — nawet te starsze i nawet tak już dorosłe jak ona — najwidoczniej płakały.
— Mówiłem ci, że są tu dzieci — powiedział Bruno.
— Ale nie takie, z jakimi bym się chciała bawić — odrzekła Gretel stanowczo. — Wyglądają obrzydliwie. Hilda, Izabela i Luiza kąpią się co rano, tak jak ja. A te wyglądają, jakby się nie kąpały nigdy w życiu.
— Bo tu w ogóle jest jakoś brudno — stwierdził Bruno. — A może nie mają łazienki?
— Nie bądź głupi! — odparła Gretel, choć stale jej powtarzano, że brata nie wolno nazywać głupcem. — Jacy to niby ludzie nie mają łazienki?
— Nie wiem — odpowiedział Bruno. — Tacy, co nie mają ciepłej wody...?

Gretel popatrzyła jeszcze trochę i z drżeniem odsunęła się od okna.
 
 

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną