Fragmenty książek

Fragment książki „Ferma blond”

mat. pr.
Po dwóch tygodniach skróconego kursu tańca, zasad higieny i antykoncepcji, przygotowania mikstur rozwiązujących języki, wieczorami zaczęto dziewczętom puszczać filmy.

Od początku wiedziała, że czeka ją coś niezwykłego.

– Spakuj się na dwa miesiące i powiedz rodzinie, że wyjeżdżasz jako instruktorka na obóz dla dziewcząt, ale weź raczej eleganckie rzeczy – poradziła Ursula.

– A czego będę uczyć? – zdziwiła się Charlotte.

– Tak naprawdę to nie ty, lecz ciebie będą szkolić.

– Nie mam eleganckich.

– To weź takie jak na święta.

Po wybuchu wojny wystawy sklepów Berlina wprawdzie nadal pełne były towarów, ale na każdej wisiała karteczka z napisem: „Ekspozycja nieprzeznaczona do sprzedaży”. Na wszystko obowiązywały kartki, ale niemal niczego nie dało się kupić.

Ryżu w całym mieście nie było od miesięcy, podobnie jak cukru, oleju, makaronu. A gdy coś się już pojawiło, kolejki sięgały stu metrów. Z powodu braku mąki piekarze eksperymentowali ze składnikami chleba, w efekcie raz miał niebieskawy odcień oraz zapach kostki mącznej, a raz był niemal zielony i smakował trocinami. W parkach zaczęto uprawiać warzywa, na balkonach hodowano króliki, na podwórkach kury. Kiedy więc Charlotte powiedziała w domu, że wyjeżdża na obóz szkoleniowy, ciotka odetchnęła z ulgą:

– Oj, jak to dobrze, przynajmniej sobie pojesz.

Po przyjeździe na dworzec zobaczyła wokół Ursuli kilkanaście dziewcząt. Wszystkie w podobnym wieku – dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat. Przyciągały wzrok przechodzących obok mężczyzn urodą, wdziękiem, zgrabnymi figurami. Ale też czymś więcej. Charlotte pomyślała, że to zapewne ich emocje, determinacja albo siła ducha, ta sama, jaka emanowała z filmu „Triumf woli” Leni Riefenstahl. Uwielbiała ten film z Norymbergii, zwłaszcza że znalazł się w nim kadr, w którym przez sekundę pod hotelem Deutscher Hof było widać ją razem z Kristianem. Wprawdzie biegła wtedy do Zieglera, ale oczywiście tego już kamera nie uchwyciła.

Gdyby ktoś pytał, miały dla niepoznaki mówić, że są ekipą statystek z wytwórni UFA i jadą na plener do Bawarii. Będą kręcić film fabularny o powracającym z wojny żołnierzu, który przyjeżdża do swojej małej miejscowości, a tam czeka na niego grupa stęsknionych za swoimi bohaterami dziewcząt.

– To nie będzie film fabularny, lecz prawdziwa kronika filmowa, przy czym nie musi być od razu bohater, wystarczy normalny mężczyzna – powiedziała ze śmiechem jedna ze świeżo powołanych aktorek, a reszta jej zawtórowała.

Nikt jednak o nic nie pytał. Cały wagon przeznaczono wyłącznie dla nich, po obu jego końcach stali strażnicy i nikogo nie wpuszczali, pilnowali dziewczyn jak służbowej tajemnicy. Pod wieczór wysiedli w Sonthofen, małej miejscowości w Bawarii wśród zieleniejących wzgórz i łagodnych dolin, do których spływały resztki topniejącego śniegu. Dookoła panował ciepły spokój budzącej się wiosny. Dziewczęta zakwaterowano w niewielkim pensjonacie leżącym tuż obok wzorowanego na krzyżackich zamkach ośrodka Ordensburg, pełniącego funkcję jednej z trzech krajowych twierdz szkoleniowych dla partyjnych kadr. Na kolację były wspaniałości – zupa gulaszowa z kluseczkami, sałatka ziemniaczana skropiona octem i knedle na słodko. Od dawna tak dobrze nie jadły.

Cały czas uważnie je obserwowano. Wszędzie towarzyszyło im dwóch posępnych mężczyzn w oficerkach, jeden w binoklach, drugi z wąsikiem na Hitlera, oraz kobieta koło sześćdziesiątki, głównodowodząca Gertruda, która nie rozstawała się z laską zwieńczoną srebrną gałką. Cała trójka do każdego stroju wpinała odznaki NSDAP. Charlotte zastanawiała się, czy ozdabiają nimi także pidżamy, bo szlafroki na pewno.

Gertruda okazała się właścicielką górskiego pensjonatu oraz żoną wysoko postawionego oficera, może nawet generała, bo w korytarzu wisiały fotografie mężczyzny w bryczesach z czerwonymi lampasami. Oprowadziła dziewczyny po budynku, osobiście wskazała im pokoje i oddała je pod opiekę mniej więcej pięćdziesięcioletniej, gustownie ubranej kobiety: beżowe buciki, brązowa garsonka, biała bluzka z koronką, brązowy toczek. Sznur pereł na szyi.

– Jestem Kitty Schmidt. Nie będę wam niczego nakazywać, mam wam pomagać i was wspierać, gdybyście tego potrzebowały. Duchowo, ale także materialnie. Czyli ze wszystkimi kłopotami macie przychodzić do mnie. Głowa, dupa, cipa, bolesny okres, brak okresu. I co tam jeszcze. Jasne?

– Tak jest, panno Kitty – odezwał się zgodny chórek.

– Jakie macie doświadczenie z mężczyznami?

– Ja mam męża – odezwała się siedząca najbliżej dziewczyna.

– Na froncie.

– Brawo! A doświadczenia pozamałżeńskie? Która ma?

Wszystkie dziewczyny podniosły ręce, Charlotte ostatnia.

– A coś ty taka niezdecydowana?– zdziwiła się panna Kitty.

– Nie byłam pewna, o co chodzi.

Stojące wokół dziewczęta się roześmiały.

– Ale już jesteś?

– Tak, oczywiście.

– A pracowałaś w lokalu?

– Mam praktykę z pani pensjonatu w Berlinie.

Istotnie przed wyjazdem Charlotte przez tydzień była tam pokojówką, potem pomagała przy barze i nosiła napoje do pokojów.

– Nie chodziłaś z mężczyznami na pokoje?

– Nie chodziłam.

– Nie chciałaś spróbować?

– Wtedy jeszcze nie. Miałam wątpliwości.

– A teraz?

– Już nie mam.

– Dlaczego postanowiłaś wstąpić do grupy?

Zawahała się. Powodów było wiele. Wizja dobrze płatnej pracy w wywiadzie, bezpieczeństwo rodziny, dodatkowe kartki, poczucie misji, w końcu ciekawość. Ponadto nie chciała spędzić wojny w kolejkach po ziemniaki. Bracia byli na froncie, ona też chciała walczyć, może przez takie jak ona to wszystko szybciej się skończy. Ale odpowiedziała inaczej, najbardziej od serca.

– Mam porachunki osobiste.

– W porządku. To twoja sprawa.

Pozostałe dziewczęta zazwyczaj od początku nie miały wątpliwości. Ursula na prośbę Schellenberga pomogła je dobrać z niezmierną starannością, a jednocześnie w sposób pozostawiający w tajemnicy działanie wywiadu. Zwróciła się poprzez Lebensborn do grona wysokich oficerów SS o wytypowanie dziewcząt z wysoką inteligencją, znajomością języków obcych, silnymi narodowosocjalistycznymi poglądami i ze słabością do mężczyzn. Na wszelki wypadek, gdyby zabrakło dziewczyn zmotywowanych ideologicznie, wystąpiła też o pomoc do policji obyczajowej.

Przez pierwszy tydzień przeszły przez cykl zajęć politycznych – co rusz przyjeżdżał kolejny wykładowca, ale wszyscy mówili to samo. O wadze narodowego socjalizmu, wielkości Führera i przyszłości aryjskiej rasy. Wspominali też o tym, że wojna się skończy wielkim sukcesem, o ile każdy pomoże armii tak, jak potrafi, co zostanie ocenione po zwycięstwie. Ci, którzy pomogą, zamieszkają w wielkich domach z pięknymi meblami i każdy otrzyma telewizor. Potwierdziła to Ursula, prowadząca przy okazji dwugodzinne spotkanie na temat gwiazd kina, a także interesujących słuchaczki kulis pracy spikerki telewizyjnej.

Opowiadała wówczas, że przed wejściem do studia makijażystka posypuje jej włosy złotym proszkiem, dzięki czemu uzyskują jasną poświatę, usta zaś maluje jej na czarno, bo kamery redukują czerwony kolor do bieli. Poza spotkaniem z Ursulą zajęcia w pierwszym miesiącu były nieciekawe – w kółko polityka, ideologia, ekonomia, wojna i armia, ze szczególnym uwzględnieniem charakterystyki mundurów i dystynkcji oraz stopni oficerskich i ich różnic w poszczególnych rodzajach wojsk. Ale potem zrobiło się interesująco.

Kitty zaprosiła kilku dziennikarzy, którzy opowiadali o technikach przeprowadzania wywiadów. Mówili, jak ostrożnie formułować pytania, by nie wzbudzały podejrzeń, jak okazywać zainteresowanie sprawami, które są błahe, ale ważne dla rozmówców, i jak uzyskać dzięki temu ich przychylność, a potem zdobyć zaufanie i nie stracić go do końca rozmowy. Później pojawiły się trzy kobiety w obcisłych garsonkach, by przeprowadzić kurs wyrazistego makijażu. Pokazywały też, w co należy się ubierać, żeby wyglądać jednocześnie skromnie, wyzywająco i seksownie, uczyły również, jak ruszać biodrami, gdy idzie się przez środek sali, jak odgarniać z wdziękiem włosy i jak filuternie się uśmiechać. Na polecenie Kitty do sali przyniesiono cztery wielkie lustra z pobliskiego sklepu odzieżowego i ustawiono je przed dziewczętami, które powtarzały po wielekroć te tajemne kody i gesty mające sprawić, że każdemu mężczyźnie zawróci się w głowie. Chichotały przy tym, bo jakże tu nie chichotać, wymieniały się uszczypliwościami oraz kuksańcami, a Gertruda w złości stukała o podłogę laską, chociaż towarzyszący jej dwaj smutni mężczyźni tym razem byli wyraźnie rozanieleni.

Najciekawsze okazały się jednak prowadzone pod wieczór pobieżne lekcje anatomii. Zawieszano wówczas na ścianie plansze do zajęć z fizjoterapii człowieka, a konkretnie mężczyzny, co było wyraźnie widać na modelu przedstawionym z przodu, i dziewczyny znów chichotały. Ucichały natychmiast, gdy do sali wchodził młody przystojny lekarz w białym fartuchu niczym na obchód albo wizytację; wszystkie od razu czuły się przynajmniej jak studentki medycyny i uważnie słuchały, co należy masować, jak długo i po co.

Po dwóch tygodniach dalszych szkoleń, w tym skróconego kursu tańca, zasad higieny i antykoncepcji, przygotowania mikstur rozwiązujących języki oraz szybkiego sporządzania notatek, wieczorami zaczęto dziewczętom puszczać filmy. Najpierw musical Borisa Ingstera „Cienki lód” o instruktorce jazdy na nartach, która w Alpach zakochuje się w bajecznie przystojnym mężczyźnie, nie wiedząc, że jest księciem. Grał go Tyrone Power, wielki hollywoodzki aktor, znany już dziewczętom z fotosów do zapowiadanego przez kina filmu Zorro, w którym wcielił się w rolę Don Diego. Potem obejrzały zabawny filmik erotyczny z lat dwudziestych, to znaczy filmik był niby na serio, ale śmiesznie się w nim ruszali, jakby cały czas w lekkim pośpiechu, zwłaszcza gdy doszło do zbliżenia. Później już wyświetlono takie filmy, o jakich istnieniu dziewczęta nie miały dotąd pojęcia. Wtedy w sali panowała taka cisza, że słychać było przełykanie śliny. Nikt ze szkoleniowców jednak nie komentował filmów, tak jakby dziewczyny same miały wyciągnąć odpowiednie wnioski.

W ostatnim tygodniu pobytu w Sonthofen Kitty urządzała co wieczór uroczyste kolacje z szampanem, na które przybywali z zamku młodzi oficerowie SS. Po kolacji mężczyźni zapraszali dziewczęta na tańce, a potem usiłowali je namówić, by zaprosiły ich do swoich pokoi, co się nierzadko kończyło sukcesem. Trudno było jednak się temu dziwić, trwała wojna, a żadna patriotycznie nastawiona dziewczyna nie chciała, by żołnierz z jej kraju poniósł jakąkolwiek porażkę.

Na koniec Gertruda wygłosiła długie przemówienie, wspominając stowarzyszenie Lebensborn, w którym – jak zapewniała – zawsze może znaleźć schronienie znajdująca się w potrzebie samotna matka. Poprosiła, by w korespondencji z bliskimi i rodziną nie podawać adresów apartamentów służbowych ani żadnych informacji, które mogłyby powiązać dziewczęta z pensjonatem Schmidt, lecz placówki Lebensbornu – na razie ośrodka Kurmark w Klosterheide, gdzie teoretycznie zostaną zatrudnione.

– Jesteście ochotniczkami w tajemnej misji, za której wypełnienie ojczyzna i naród będą wam wdzięczne.

Charlotte pomyślała o wdzięczności narodu. Czasami wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby poległa w walce. Najlepiej w obronie jakiegoś miasta, na przykład Berlina albo – jeszcze lepiej – Monachium, na ulicy, przy której mieści się pracownia Zieglera. Zamilkłby wówczas jej karabin i ten zdrajca wyjrzałby z okna przestraszony, że nikt go nie broni, i zobaczyłby, jak

Charlotte bohatersko kona. Dostałaby później Krzyż Żelazny, może nawet I klasy.

Jednak dziś członkom waszych rodzin i innym bliskim może wydawać się to niezrozumiałe, a nawet niegodne poparcia, więc im nie mówcie – Gertruda kończyła swoje przemówienie.

– Powtarzam: wasza misja jest ściśle tajna i nie wolno wam nic o niej powiedzieć pod groźbą najsurowszej kary! – pouczyła na do widzenia, po czym życzyła pomyślności i odeszła, stukając laską.

***

Piotr Adamczyk, „Ferma blond”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2018, s. 274-281

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama