Trzymamy się kurczowo swoich foteli. Fragment książki „Chwile wieczności”
Grand Hotel
Trzymamy się kurczowo swoich foteli, tak jak trzymamy się kurczowo życia. Popełniłam błąd i przyjęłam zaproszenie do Rikshospitalet w Oslo, by odebrać wyróżnienie za dawne osiągnięcia. Trochę winię Javiéra, który z właściwym sobie urokiem przekonał mnie do tej podróży. Uznał, że potrzebuję uwagi i zainteresowania. Nasze wspólnie snute fantazje sprawiły, że zapomnieliśmy, jak mizerne jest nasze zdrowie, więc wybraliśmy się w tę podróż zgodnie ze złożoną sobie nawzajem obietnicą i byliśmy bardzo zaskoczeni, widząc, jak bardzo starość daje nam się we znaki.
Nie mamy teraz odwagi opuścić pokoju hotelowego. Bo możliwe, że nie zdołamy do niego wrócić. Ślizgawica na dworze bezpośrednio zagraża naszemu życiu. Poza tym jest zimno. Siedzimy więc na fotelach pod kołdrami i wyglądamy przez okna w oczekiwaniu, aż ktoś nas stąd odbierze. To znaczy: Javiér zasnął, a ja prawie nic nie widzę.
Ceremonia
Ze zbijania się ludzi w gromady rzadko wynika coś dobrego. Zaraz pod powierzchnią uśmiechów i braw czyhają kolejne warstwy krytyki oraz pouczeń. Zebrani wstają i klaszczą dalej. Zdążyłam zapomnieć, że nie lubię uwagi i zainteresowania. Przyszła tu moja norweska rodzina. Jest dość nieliczna. Prezes Norweskiego Stowarzyszenia Chirurgów Klatki Piersiowej demonstruje etui z pozłacanym medalem.
Nazywa mnie pionierką.
– Birgitte Solheim to pierwsza norweska kardiochirurżka. Potem w jej ślady poszły jeszcze cztery kobiety – mówi.
Nie komentuje, jak skandalicznie niska jest ta liczba. Docierają do mnie fragmenty jego przemówienia. Opowiada coś o mojej karierze, wyszczególnia innowacje, do których powstania się przyczyniłam. Przyznam, że trochę mi to nawet schlebia, ale na sali nie dostrzegam żadnych kolegów ani koleżanek. Ani jednego czołowego kardiochirurga. Nie ukrywam, że to ich uznania mi brakuje, ale rozumiem, dlaczego nie przyszli, są pewnie zbyt zajęci walką o miejsce w hierarchii.
Codzienny spacer
Promienie słoneczne omiatają teren cmentarza. Wskazuję groby mojej siostry i Gudrun. Następnie idziemy do matki i ojca, ich skromne nagrobki stoją przy samym murze, w cieniu kasztanowca.
Jak na ironię blisko siebie, jeden przy drugim.
Na obu grobach zasadzono ciemierniki. Zaczynam myśleć o wojnie. Pamiętam, że któregoś dnia siedziałam za sofą i płakałam, bo zobaczyłam na ulicy rannego konia, ale oboje rodziców zareagowało tylko syknięciem „Siedź cicho”. Ojciec był milczący, ale matka zachowywała się jak zwykle: miała nad nami władzę. Dawała nam to, czego potrzebowaliśmy i za czym tęskniliśmy, nawet wtedy, gdy sami nie wiedzieliśmy, co to takiego. Gdy pozwoliła nam już pojąć, że dostrzega nas i rozumie, odrzuciła nas, jedno po drugim, z tak wielką mocą, że czułam się, jakbym wpadła w otchłań, otchłań, której od tego czasu nic już nie zdołało wypełnić.
Javiér bierze mnie za rękę i prowadzi dalej.
*
Kjersti Anfinnsen, Chwile wieczności, przeł. Karolina Drozdowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2023