Okrutne gry małżeńskie
Recenzja spektaklu: "Kto się boi Virginii Woolf", reż. Mikołaj Grabowski
Jak się okazuje, wcale nie tak trudno zrobić pierwszorzędny spektakl. Wystarczy dobry tekst, sprawny reżyser, no i jeszcze znakomici aktorzy. Wszystko to do obejrzenia na deskach stołecznej IMKI, która jest teatrem prywatnym, ale z bardzo ambitnym i różnorodnym repertuarem.
„Kto się boi Virginii Woolf” to sztuka z 1962 r., wystawiana już wielokrotnie, znana także z wersji filmowej z udziałem Elizabeth Taylor i Richarda Burtona. Większość dramatów z tamtej epoki dziś już nie nadaje się do grania, natomiast utwór Edwarda Albeego nic nie stracił ze swej odkrywczości i drapieżności. Mówiąc w największym skrócie, oglądamy na scenie psychodramę z udziałem dwóch małżeństw ze sfer uczelnianych. Spotykają się późną nocą w domu starszej pary (Iwona Bielska i Mikołaj Grabowski) i opróżniając kolejne kieliszki, z perwersyjną przyjemnością „dosalają” sobie nawzajem. Młodsza para (Magdalena Boczarska i Tomasz Karolak) na początku jest w defensywie, ale po pewnym czasie przyjmuje reguły gry, a nawet stawia bardziej wygórowane wymagania.
Ale nie jest to tylko mecz pomiędzy dwoma małżeństwami, ponieważ z czasem ujawniają się kolejne pretensje (a nawet głęboko skrywane dotychczas tajemnice) pomiędzy małżonkami. Mówiąc językiem sportowym, w tym turnieju każdy gra z każdym, a żaden z uczestników nie ma zamiaru przestrzegać zasad fair play. To już nie jest zdejmowanie masek, tu maski są brutalnie zrywane, a to musi bardzo boleć.
Na scenie z minimalistyczną scenografią najważniejsi są wykonawcy: czworo solistów, którzy potrafią grać zespołowo. Prawdziwy koncert gry aktorskiej – to komplement często nadużywany, ale w odniesieniu do spektaklu w IMCE jak najbardziej zasłużony.
Edward Albee, Kto się boi Virginii Woolf, reż. Mikołaj Grabowski, Teatr IMKA w Warszawie