Mocny latte-punk
Recenzja spektaklu: „Żelazne Waginy”, reż. Michał Walczak, Maciej Łubieński
Podszyty kpiną ze strachu kredytowej klasy średniej z przysłowiowego Miasteczka Wilanów przed pisowską dyktaturą i koniecznością zejścia do podziemia. Żelazne Waginy to w końcu zespół założony przez bohaterki „Pożaru w burdelu” – Dziewczyny z Charlotte na placu Zbawiciela – po tym, jak rządy w mieście objął prawicowy komisarz, a hipsterki trafiły do Szpitala św. Rodziny, gdzie za pomocą „nacjotechnologii” mają rodzić bohaterów. Paula (Monika Babula), Dzika Agnes (Agnieszka Przepiórska) i Charlotte (Lena Piękniewska) uciekają na prawy, dziki brzeg Wisły, azyl znajdują w jednym z licznych tu solariów – siedzibie pradawnej bogini (Karolina Czarnecka) i wyganianych z praskich podwórek przez gentryfikację Maryjek. Teksty piosenek, autorstwa Macieja Łubieńskiego i Michała Walczaka, odbijają absurdy dzisiejszego świata. Manię historyczną – „Waginy wyklęte” o niezwykle brutalnym oddziale kobiecym z powstania warszawskiego: „Przed wojną zwyczajne, warszawskie dziewczyny, ale gdy je wkurwisz – Żelazne Waginy”. Czy lewicowy zachwyt papieżem Franciszkiem: „Już nie Slavoj i nie Sławek, papież najlepszym przyjacielem kobiety”.
Michał Walczak, Maciej Łubieński, Żelazne Waginy, Skład Butelek w Warszawie