Powszechnie znanym żartem dotyczącym „Playboya” jest ten, że czyta się go dla artykułów. Jest to oczywiste nawiązanie do faktu, że wizerunkowo magazyn od zawsze był i wciąż jest pismem, w którym obok modelek w rozbieranych sesjach prezentowano celebrytki. Ale też do tego, że – też od zawsze – zamieszczano tu reportaże, długie wywiady, a nawet opowiadania wybitnych pisarzy i pisarek, jak Ursula K. Le Guin, Ray Bradbury czy Philip Roth. Jest więc w tej „kpinie” z czytelników „Playboya” nawet więcej niż ziarenko prawdy.
„Playboy” – więcej niż nagość
Jakiś czas temu w amerykańskiej edycji zrezygnowano z sesji rozbieranych, którą to decyzję dość szybko cofnięto. Sam jednak fakt, że ją podjęto, wiele mówi o ścieżce, którą „Playboy” chce podążać. Ścieżce, wydaje się, logicznej – w końcu mamy rok 2019. Jeśli ktoś chce golizny, to, cóż, jest internet, a jeśli pragnie widzieć znane aktorki w negliżu, może wykupić abonament HBO. Przetrwanie „Playboya” wydaje się więc uzależnione od tego, czy będzie w stanie konkurować z internetem, w którym jeśli czegokolwiek brakuje, to na pewno nie gołych kobiet.
Dość prawdopodobne, że taktyka wypełniania stron wysokiej jakości wywiadami czy reportażami to posunięcie z gruntu cyniczne, dające wymówkę tym, którzy wstydziliby się w kiosku poprosić o magazyn erotyczny.