Powszechnie znanym żartem dotyczącym „Playboya” jest ten, że czyta się go dla artykułów. Jest to oczywiste nawiązanie do faktu, że wizerunkowo magazyn od zawsze był i wciąż jest pismem, w którym obok modelek w rozbieranych sesjach prezentowano celebrytki. Ale też do tego, że – też od zawsze – zamieszczano tu reportaże, długie wywiady, a nawet opowiadania wybitnych pisarzy i pisarek, jak Ursula K. Le Guin, Ray Bradbury czy Philip Roth. Jest więc w tej „kpinie” z czytelników „Playboya” nawet więcej niż ziarenko prawdy.
„Playboy” – więcej niż nagość
Jakiś czas temu w amerykańskiej edycji zrezygnowano z sesji rozbieranych, którą to decyzję dość szybko cofnięto. Sam jednak fakt, że ją podjęto, wiele mówi o ścieżce, którą „Playboy” chce podążać. Ścieżce, wydaje się, logicznej – w końcu mamy rok 2019. Jeśli ktoś chce golizny, to, cóż, jest internet, a jeśli pragnie widzieć znane aktorki w negliżu, może wykupić abonament HBO. Przetrwanie „Playboya” wydaje się więc uzależnione od tego, czy będzie w stanie konkurować z internetem, w którym jeśli czegokolwiek brakuje, to na pewno nie gołych kobiet.
Dość prawdopodobne, że taktyka wypełniania stron wysokiej jakości wywiadami czy reportażami to posunięcie z gruntu cyniczne, dające wymówkę tym, którzy wstydziliby się w kiosku poprosić o magazyn erotyczny. W takim wypadku „czytam dla artykułów” staje się tarczą, a może i czymś, co sam czytający sobie powtarza. Pytanie, czy liczy się motywacja, jeśli efekt jest tak pozytywny?
W „Playboyu” znalazło się miejsce dla kultury
Odsuwając żarty na bok: „Playboy” faktycznie od lat oferuje wysokiej jakości publicystykę. W każdym numerze, gdzieś miedzy jedną rozbieraną sesją a drugą, obok „10 sposobów na podryw w barze” znajdzie się artykuł o scenie jazzowej, wywiad z pisarzem, reportaż podróżniczy albo tekst o nowych technologiach. Pod rządami naczelnego Roberta Ziębińskiego pismo zaliczyło też mocny zwrot w stronę treści kulturalnych. Trzeba dodać, że „Playboy” (zwłaszcza w wywiadach) stara się do seksu podchodzić poważnie, analizować zmiany w społeczeństwie, testować tabu itp.
Jeżeli to wszystko wpiszemy w istną pustynię, jaką w Polsce jest rynek pism dla mężczyzn, okaże się, że „Playboy” to jedna z bardzo nielicznych oaz. Ile w ogóle ukazuje się pism o wysokich nakładach, piszących o książkach, komiksach czy filmach? Lista nie jest szczególnie długa, zwłaszcza jeśli pominąć półstronicowe rubryczki z „polecankami”.
Czytaj także: Hugh Hefner, człowiek, który stworzył „Playboya”
Nie motoryzacja, nie kulturystyka. Nowe spojrzenie na mężczyzn
Co wyjątkowo ważne, „Playboy” buduje tak zapewne obraz swojego czytelnika – mężczyzny – ale nie ograniczony, jak zwykle bywa, do a) samca „polującego” na kobiety, b) fana motoryzacji, c) fana gadżetów, d) kulturysty amatora. Z uporem, wbrew temu, co dzieje się wokół, podsuwa mężczyznom pod nos np. książki, co absolutnie nie jest standardem ani w pismach papierowych, ani w internecie.
Zatrudnienie kobiety, by kierowała redakcją pisma dla mężczyzn, nie wydaje się więc olbrzymim zaskoczeniem, lecz kolejnym krokiem magazynu na własnej ścieżce. Posunięciem o tyle ciekawym, że gwarantującym świeżość, inny punkt wyjścia dla dyskusji, a przede wszystkim inne spojrzenie na mężczyznę. Dotychczas w piśmie dla panów panowie opowiadali sobie o panach, okazjonalnie robiąc miejsce dla kobiet, żeby albo zobaczyć, jak wyglądają nago, albo zapytać o seks.
Sam jako czytelnik „Playboya” w angażu dla Anny Mierzejewskiej widzę okazję do przełamywania stereotypów, przez które m.in. większość mediów dla mężczyzn koncentruje się wyłącznie na „męskich” sprawach, ograniczając ich zainteresowania do seksu i samochodów. Może z nową naczelną „Playboy” lepiej pokaże mężczyzn nie takich, na jakich lubią się kreować, albo takich, jakimi wielu z sądzi, że powinno być. Ale takich, jakimi jesteśmy.
Czytaj także: Jak się zmieniały polskie rozkładówki „Playboya”