Hongkończycy kilka miesięcy temu wyszli na ulice w obronie swojej było nie było autonomii. Ich zapał nie gaśnie, protesty na zmianę nasilają się i słabną. W samą niedzielę 18 sierpnia demonstrowało prawie 2 mln osób. Przypomnijmy okoliczności: Hongkong formalnie jest miastem demokratycznym, ale wciąż zależnym od Chin, zwłaszcza że zawsze rządzi w nim jakiś zwolennik lub zwolenniczka Pekinu (obecnie Carrie Lam). W czerwcu bezpośrednim impulsem do wybuchu protestów była procedowana właśnie zmiana prawa dotycząca ekstradycji, zdaniem Hongkończyków wprowadzana po to, by okrężną drogą pozbyć się przeciwników komunistycznych władz ChRL.
Obrazki z demonstracji robią wrażenie nie tylko ze względu na skalę. Protestujący zakładają łańcuchy na nadgarstki, dość czytelne symbole zniewolenia. Solidarnie ubierają się w czerń. Zasłaniają twarze plakatami z wizerunkiem Lam. W ramach bojkotu lekarze i nauczyciele opuszczają miejsca pracy. A policja? Używa gazu łzawiącego i gumowych kul. Poza tym, i to chyba najciekawsze, obie strony korzystają z nowych technologii i próbują się nawzajem przechytrzyć. Ot, starcie na miarę XXI w.
Czytaj także: Skąd się biorą kolory poszczególnych protestów
Smartfon – broń w dłoń
Kiedy w Polsce protestuje grupka antyfaszystów, policja bez trudu formuje się w kordon, otacza niepokornych, legitymuje i wynosi z ulicy. Ale miliona osób już tak łatwo przepędzić się nie da.