Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Ludzie i style

Koronawirus na stadionach. Polskie kluby grają mecz o przetrwanie

Kluby piłkarskiej ekstraklasy znalazły się pod ścianą. Kluby piłkarskiej ekstraklasy znalazły się pod ścianą. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Gdyby piłkarze mieli dobrych doradców, sami by rezygnowali z części zarobków, bo za chwilę klub może obciąć im więcej – mówi mecenas Jacek Masiota, kiedyś członek zarządu PZPN.

MARCIN PIĄTEK: – Przychodzi prezes klubu do piłkarza i mówi: w tej nadzwyczajnej sytuacji obcinam twój kontrakt o połowę. Czy raczej prosi?
JACEK MASIOTA: – W dzisiejszym stanie rzeczy to wyłącznie kwestia dobrej woli zawodnika. Może się nie zgodzić. W normalnych stosunkach gospodarczych pracownik pewnie by się obawiał upadłości pracodawcy, ale piłkarska rzeczywistość nie jest normalna. Wystarczy podać przykład Wisły Kraków – przesłanki do upadłości spełnia od dawna, a zrywem społecznym utrzymuje się na powierzchni i spłaca tylko najbardziej dolegliwe zobowiązania.

Czytaj też: Tokio 2021. Sport znów przegrał z pandemią

Wisła ślizga się od ponad roku, ale okoliczności są wyjątkowe: kluby nie mają żadnych dochodów.
To prawda. Mają jeszcze na wypłaty za marzec, ale na kwiecień już nie. Dotyczy to wszystkich pracowników. Lech Poznań ma ich 250. Nikt nie wie, kiedy liga ruszy, nie wiadomo nawet, czy sezon będzie dokończony. Kluby to spółki, a zarządzający w spółce kapitałowej mają pewne obowiązki. Jeśli nie są w stanie pokryć bieżących zobowiązań, muszą wystąpić o restrukturyzację albo upadłość. Moim zdaniem nie uciekniemy przed wprowadzeniem jakichś regulacji przejściowych – tak jak to robi rząd, mniej lub bardziej udolnie, z tzw. tarczą antykryzysową. Jedynym podmiotem, który jest uprawniony wprowadzić takie regulacje, jest Polski Związek Piłki Nożnej. Z tego, co wiem, nie ma w PZPN wielkiej woli, by pompować miliony do klubów z własnych oszczędności. Ale należy spodziewać się jakiejś uchwały, która będzie wskazywała, co w tej sytuacji należy robić.

Reklama