Ponad 190 organizacji praw człowieka z całego świata domaga się, by firmy odzieżowe całkowicie zerwały kontakty z dostawcami bawełny z chińskiego regionu Sinciang. Ich zdaniem nawet co piąte bawełniane ubranie sprzedawane na świecie naznaczone jest wyzyskiem, pracą przymusową i łamaniem praw człowieka. Przez te ostatnie rozumieć należy wynarodawianie, sterylizację, gwałty i tortury w ponad tysiącu obozów koncentracyjnych, eufemistycznie nazywanych reedukacyjnymi. Poddanych im ma być – według szacunków organizacji takich jak Uyghur Human Rights Project z siedzibą w Waszyngtonie – od miliona do miliona ośmiuset tysięcy Ujgurów. To muzułmańska mniejszość etniczna żyjąca w północno-zachodnich Chinach.
Zmuszani do pracy na bawełnianych polach, w przędzalniach czy szwalniach, Ujgurzy, a także mieszkający w Sinciangu Kazachowie czy Turkowie od lat są obiektem systemowych prześladowań ze strony ścisłego kierownictwa chińskiej partii komunistycznej. Cel? Wstrzymać ujgurskie zapędy niepodległościowe i zemścić się za akty terroru z przeszłości.
Czytaj też: Bez litości – tak Chiny traktują Ujgurów
Bawełna z Sinciangu. Grzechy znanych marek
Zdaniem Chloe Cranston z londyńskiej Anti-Slavery International każda popularna marka odzieżowa może pośrednio przyczyniać się do dramatu Ujgurów. Na celowniku znalazły się sieciówki, jak Zara czy H&M, sportowe kolosy typu Nike czy Puma, luksusowa Zegna czy słynąca dotychczas z wysokich standardów etycznych Patagonia.