Podczas posiedzenia Rady Praw Człowieka ONZ wiceminister spraw zagranicznych Chin Le Yucheng wspiął się na wyżyny totalitarnej nowomowy. Chodziło o doniesienia, że Pekin prowadzi w Sinciangu, autonomicznej prowincji na północnym-zachodzie kraju, sieć karnych obozów reedukacji politycznej dla setek tysięcy muzułmańskich Ujgurów. „To obozy szkoleniowe. W zasadzie szkoły z internatem, kampusy, a nie obozy, jak twierdzi część osób źle do nas nastawionych” – mówił Le w Genewie. Tłumaczył, że Pekin zbudował te „kampusy” jako szkoły zawodowe dla młodych Ujgurów, którzy padli ofiarami terrorystycznego ekstremizmu. Dodał, że dzięki skutecznej reedukacji od 27 miesięcy w Sinciangu nie było ani jednego zamachu terrorystycznego.
Absurdalne wypowiedzi Le mogłyby być nawet zabawne, gdyby nie to, że w praktyce w obozach w Sinciangu mogą siedzieć nawet 2 mln osób, a ich jedyną winą jest to, że są muzułmanami. Według raportu ONZ jest tam około miliona osób, głównie, choć nie tylko, Ujgurów. Pekin zawsze rządził nad Ujgurami twardą ręką, ale w ostatnim roku prześladowania nasiliły się na niespotykaną skalę.
Czytaj także: System zaufania w Chinach
Sinciang niczym Tybet. Obydwa rejony są ważne dla Pekinu
Sinciang to największy region w Chinach. Ma powierzchnię pięciokrotnie większą od Polski, a jest prawie niezamieszkany (jak na chińską normę) – ma tylko 24 mln mieszkańców, ok. 40 proc. to Ujgurzy. Sinciang składa się głównie z pustyni i jednych z najwyższych na świecie gór; szacuje się, że tylko 10 proc. terytorium nadaje się do w miarę komfortowego zamieszkania.
Sinciang na południu graniczy z Tybetem, drugim z wielkich autonomicznych regionów Chin. Są między nimi podobieństwa – władze w Pekinie widzą w Ujgurach takie samo zagrożenie dla jedności państwa jak w Tybetańczykach, choć z innych powodów. Obydwa terytoria są w dużej mierze zamknięte dla gości z zewnątrz, szczególnie mediów; obydwa są trudno dostępne i mają znaczenie strategiczne. Tybet, bo sąsiaduje z Indiami, rywalem Pekinu o wpływy w Azji. Sinciang – bo leży na Nowym Jedwabnym Szlaku i zapewnia połączenie z postradzieckimi republikami Azji Środkowej i Pakistanem, który Pekin coraz bardziej od siebie uzależnia. Sinciang i Tybet razem to zresztą niemal jedna trzecia terytorium Chin.
W obydwu regionach Pekin prowadzi politykę represji wobec rdzennych mieszkańców, którzy kulturowo, językowo i religijnie niewiele mają wspólnego z ludem Han, dominującym w kraju. I Tybetańczycy, i Ujgurzy (którzy są ludem tureckim) uważają się za nielegalnie okupowanych przez Chiny od końca lat 40. XX w. Nie dziwi, że od 2016 r. regionalnym sekretarzem partii w Sinciangu jest Chen Quanguo, który wcześniej był odpowiedzialny m.in. za sinifikację Tybetu.
Ujgurzy uczą się języka i oddają peany na część Komunistycznej Partii Chin
W Sinciangu faktycznie miały miejsce zamachy terrorystyczne, w ostatnich latach przeprowadzane przez muzułmańskich separatystów, którzy dążą do niepodległości regionu nazywanego przez nich Wschodnim Turkiestanem. Najkrwawszy miał miejsce w 2014 r., gdy czterech zamachowców samobójców (piąty przeżył i został aresztowany) zabiło bombami 39 osób. W 2009 r. doszło do dużych rozruchów na tle narodowościowym, w których mogło zginąć nawet 200 osób z grupy Han.
Już wcześniej Sinciang był państwem policyjnym, a od zamachu w 2014 r. proces ten przybrał na sile. Opublikowany w 2018 r. raport Human Rights Watch mówi, że represje wobec muzułmanów pochodzenia tureckiego w Sinciangu „dramatycznie nasiliły się od 2016 r. po przenosinach Chen Quanguo z Tybetu”. Według organizacji ostatni raz na taką skalę Pekin łamał prawa człowieka w czasie rewolucji kulturalnej Mao Zedonga w latach 1966–76.
Według HRW Pekin w Sinciangu dopuszcza się masowych zatrzymań i uwięzienia bez powodu, tortur, złego traktowania, sprawuje także systemową i coraz bardziej dogłębną kontrolę nad życiem codziennym. „Te powszechne nadużycia naruszają fundamentalne prawa wolności mowy, wyznania, prawa do prywatności oraz ochrony przed torturami i niesprawiedliwymi procesami” – pisze HRW. Raport zaznacza, że represje dotyczą przede wszystkim mniejszości, a nie ludności z grupy Han, zresztą przeważnie nawiezionej do Sinciangu przez Pekin.
Raport podaje przykłady reedukacji prowadzonej w obozach – Ujgurzy muszą uczyć się mandaryńskiego, śpiewać peany na cześć Komunistycznej Partii Chin, muszą też nauczyć się pisać co najmniej tysiąca znaków chińskiego pisma, zanim będą mogli wyjść na wolność. Niektóre restrykcje, np. obowiązek uczestniczenia w ceremonii podnoszenia flagi Chin czy ograniczenia w swobodzie przemieszczania się, dotyczą także osób pozostających poza obozami.
Kto się wstawi za Ujgurami
Zeszłoroczny raport HRW i większa uwaga mediów spowodowały, że o Sinciangu – dotąd rzadziej wspominanym niż Tybet – zaczęło się mówić. Ale do poprawy losu Ujgurów droga bardzo daleka. Wypowiedzi Le pokazują dobitnie, że Pekin niewiele sobie robi z międzynarodowej krytyki, a jego wyjaśnienia są kuriozalne.
Tybetańczykom nie jest lżej, ale mają przynajmniej potężnego orędownika: Dalajlamę. Położona u stóp Himalajów kraina zawsze przyciągała uwagę. W Sinciangu Brad Pitt nie spędził siedmiu lat. Za Ujgurami nie chcą wstawiać się nawet islamskie rządy – Iran (co może nie powinno dziwić, bo Ujgurzy to sunnici) i Arabia Saudyjska (co nie dziwi, bo choć Saudowie to też sunnici, to akurat prawa człowieka mało ten rząd interesują) powiedziały, że to wewnętrzna sprawa Chin. Za Ujgurami wstawiła się tylko Turcja, która od dawna stara się budować sojusz pokrewnych narodów w Azji Środkowej.
Presja na Chiny narasta, ale mało prawdopodobne, by coś z niej wynikło. Zarówno Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców Michelle Bachelet, jak i Specjalny Wysłannik ONZ ds. Wolności Wyznania Ahmed Shaheed chcieliby odwiedzić Sinciang, ale Pekin na razie odmawia. Dyplomaci ze Stanów mówią o możliwości wprowadzenia działań przeciw lokalnym władzom w regionie. W odpowiedzi władze Chin organizują wystawy i pokazowe wizyty w Sinciangu, a wybrani goście widzą wtedy potiomkinowskie obozy niemające wiele wspólnego z codziennością.
Czytaj także: Chiński smok dostaje zadyszki