Hasła wpisywane do przeglądarki układają się w całkiem spójną historię mijającego roku: na szczycie zyskujących na popularności wyszukiwań pojawia się oczywiście koronawirus. Z początku wystukiwany z pewnym zainteresowaniem czy zaintrygowaniem, szybko stał się tematem, który dotyczy nas bezpośrednio. Nad Wisłą na drugim miejscu jest „koronawirus w Polsce”, na czwartym „koronawirus porady”, na siódmą pozycję spadł „koronawirus mapa”, gdzie zaglądaliśmy, kiedy wciąż zadawano sobie pytanie, czy SARS-CoV-2 do nas dotrze.
Na całym świecie w zestawieniu znalazło się hasło „koronawirus aktualizacje” oddające owo wyczekiwanie, czy coś już wiadomo, czy są nowe przepisy, co właściwie się dzieje. Ósme miejsce zajmuje najbardziej niepokojący termin wpisywany drżącą ręką: „koronawirus objawy”.
Czytaj też: Jak wirus skakał z kontynentu na kontynent
Dlaczego Gerwazy się nie mścił?
Zarówno w Polsce, jak i na świecie w trendach pojawiają się Zoom, Google Classroom, Microsoft Teams, czyli odpowiedzi na pytanie o to, jak poradzić sobie z nauczaniem i pracą w domu. Nie widać tu oczywiście przerażenia, jakie towarzyszyło wszystkim tym, którzy nigdy nie byli zbyt sprawni w zdalnej pracy albo nagle sobie uświadomili, że będzie im potrzebny nowy sprzęt – dla siebie, dla dziecka. Aplikacje, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej były wykorzystywane tylko przez nikły procent społeczeństwa, stały się elementem naszej codzienności. Nauczyliśmy się, które z nich są najlepsze, które sprawiają najwięcej problemów, a do których zapałamy głęboką nienawiścią.