Igrzyska w Tokio dobiegają półmetka, choć dla wielu kibiców właśnie teraz naprawdę się zaczynają, bo na stadion wyszli lekkoatleci. Z polskiego punktu widzenia na razie powodów do radości nie ma. Srebrny medal wioślarek cieszy, ale, delikatnie mówiąc, jest dorobkiem skromnym. Możemy się raczej pożegnać z optymistycznymi prognozami. Dzisiaj 10–11 miejsc na podium to chyba szczyt możliwości.
Czytaj też: Igrzyska inne niż wszystkie. Ile medali przywiezie polska ekipa?
Ani kolarze, ani łucznicy, ani gimnastyka
Mniej martwi to, że brakuje Polaków na czołowych miejscach. Bardziej – bezbarwne występy, choć oczywiście nie można wszystkich pakować do jednego worka. Trudno mieć pretensje do Michała Kwiatkowskiego, bo w wyścigu ze startu wspólnego prawie do końca liczył się w stawce. Jechał tak, jak przystało na byłego mistrza świata. Nie udało się, ale nikt nie może mu zarzucić, że odpuścił albo był bez formy.
W kobiecym wyścigu na wielkie brawa zasłużyła Anna Plichta, której kilku kilometrów zabrakło do medalu. W przeciwieństwie do Kwiatkowskiego Plichta przed Tokio była dla umiarkowanych kibiców niemal anonimowa. Tymczasem odegrała jedną z głównych ról w ściganiu, w którym szaleństwo zwyciężyło z zimną kalkulacją i… technologią. Dziewczyny nie miały w uszach słuchawek i w ten sposób nie mogły być instruowane przez trenerów.