Moje miasto

Patchwork multikulti

Architektoniczna mozaika Białegostoku

Zrewitalizowany Rynek Kościuszki z widocznym po lewej Ratuszem. Zrewitalizowany Rynek Kościuszki z widocznym po lewej Ratuszem. Wojciech Wójcik / Forum
Jak to miasto wygląda? Cóż, Białystok jest jak paradny płaszcz dawno temu uszyty, a potem wiele razy poprawiany przez różnych krawców. Jeden coś dodał, drugi ujął, po paru stuleciach zrobiła się patchworkowa peleryna.
MS/Polityka
Cerkiew św. Ducha.Krzysztof Dydynski/Lonely Planet Images/Getty Images Cerkiew św. Ducha.
Modernistyczno-ekspresjonistyczny kościół św. Rocha.Michał Kość/Reporter Modernistyczno-ekspresjonistyczny kościół św. Rocha.
Rynek Sienny: chaotyczna mieszanka stylów i estetyk.AN Rynek Sienny: chaotyczna mieszanka stylów i estetyk.
Budownictwo drewniane było wizytówką Białegostoku. Dziś resztki zachowały się głównie w dzielnicy Bojary.Michał Kość/Reporter Budownictwo drewniane było wizytówką Białegostoku. Dziś resztki zachowały się głównie w dzielnicy Bojary.
Centrum Nowoczesnego Kształcenia Politechniki Białostockiej.Agnieszka Sadowska/Agencja Gazeta Centrum Nowoczesnego Kształcenia Politechniki Białostockiej.

Aby przyjrzeć się owej osobliwej kreacji, trzeba najpierw do Białegostoku trafić. A nie jest to proste. Połączeń lotniczych z Polską i światem – brak. Pociągiem z Warszawy (180 km) jedzie się co najmniej 3 godz., a będzie tylko gorzej, bo zabrano się za remont torowisk. Przejazd autobusem trwa jeszcze dłużej, a samochodem też nie poszalejemy, bo z planowanej jako trasa szybkiego ruchu S8 do Warszawy szybka jest mniej więcej jedna trzecia. Podróżowanie w innych kierunkach (Lublin, Olsztyn) też trudno nazwać wygodnym. Rekompensatą za to oddalenie jest jednak przyroda – w promieniu 50 km od miasta są aż trzy wspaniałe parki narodowe: Białowieski, Biebrzański i Narwiański.

Sztuka sztukowania

Powróćmy do miejskiej szaty: piękne okrycie jako pierwsi skroili Braniccy, budujący od początków XVII w. potęgę miasta jako prywatnej rezydencji magnackiej. Z okazałym pałacem, rozległymi ogrodami w stylu francuskim i wszelką strukturą potrzebną do zarządzania dobrami: kościołami, szpitalem, zbrojownią, ratuszem posadowionym na trójkątnym rynku, malowniczymi osiami widokowymi i sześcioma bramami prowadzącymi do miasta. Szło im tak sprawnie, że w XVIII w. zwany był Białystok „polskim Wersalem”.

Aliści nastąpiły zabory i za płaszcz zabrali się Prusacy. Majstrowali przy nim niezbyt długo (1795–1807), ale trochę przeróbek zdążyli dokonać: oddzielili pałacową rezydencję od miasta, postawili kilka gmachów administracji publicznej oraz kamienic w klasycyzującym stylu. Dużo większą motywację do krawieckiej roboty wykazali Rosjanie, którzy na ponad 100 lat przejęli w mieście władzę. Wtedy Białystok na dobre utracił swoją elegancję. Trzeba go było znacząco powiększyć, by pomieścić spory wojskowy garnizon oraz dynamicznie rozwijający się przemysł drzewny, papierniczy i włókienniczy. To wówczas pojawiły się liczne budowle z charakterystycznej żółto-czerwonej cegły. Ale i rozległe żydowskie i robotnicze osiedla drewnianych domków. Musieli Braniccy przewracać się w grobie, obserwując postępującą wówczas urbanistyczną i estetyczną degrengoladę miasta.

W 1918 r. Białystok przejęła II RP z ambitnym planem przywrócenia mu choć części dawnej świetności. To wtedy wyrosły monumentalne i do dziś użyteczne publiczne gmachy (m.in. sądu i izby skarbowej), nadające miastu trochę metropolitalnego sznytu. Niestety, robotę gwałtownie przerwano, bo nadszedł wojenny czas rwania i szarpania. Najpierw Rosjanie (m.in. rozebrali w 1940 r. barokowy ratusz), później Niemcy (wyburzyli całe kwartały, ze szczególnym naciskiem na te zamieszkane przez Żydów) i znowu Rosjanie (naloty lotnicze). W efekcie miasto zostało zniszczone w 80 proc.

Zostały więc skrawki, które nie tyle należało zszyć ze sobą, ile raczej wmontować w płachty zupełnie nowej miejskiej materii. Najpierw pojawił się socrealizm – tkanina mało finezyjna, ale mocna jak len. Później przyszedł czas architektury modernistycznej w różnych jej postaciach – na wzór non-ironu, który po krótkim okresie zachwytu okazuje się nieznośny w użytkowaniu. Zaś po 1990 r. sztukowano miasto już wszystkim, co pod ręką: głównie postmodernizmem i historycznymi pastiszami, które udawały przeszłość tak jak wiskoza udaje jedwab.

Bez respektu dla reguł

Dziś Białystok przypomina architektoniczny patch­work: poszczególne skrawki różnią się między sobą nie tylko wzorem i kolorem, ale także rodzajem materiału, wielkością i kształtem. Wszystko tu sąsiaduje ze wszystkim: drewniane z betonowym, niskie z wysokim, najstarsze z najnowszym, wypielęgnowane z zaniedbanym, piękne ze szpetnym.

W dużej części to efekt historycznych zaszłości. Białystok to w istocie pozlepiane wioski wokół magnackiej rezydencji – dziś dzielnice o kresowo brzmiących nazwach: Pieczurki, Pietrasze, Bojary, Bacieczki, Starosielce; stąd też tradycje budownictwa drewnianego. Poza tym na ów architektoniczny chaos wpłynął skład etniczny; przed wojną połowę mieszkańców stanowili tu Żydzi. A podział na prawosławnych i katolików – wbrew pozorom – nie pokrywał się z podziałem na Białorusinów, Ukraińców, Rosjan, Polaków, Niemców – to był prawdziwy tygiel. Żydowskie drewniane domki mieszały się z chłopskimi chałupami i kamienicami co bogatszych mieszczan. Jeszcze w latach 70. XX w. do centrum wjeżdżały chłopskie furmanki i stały tam wielkie, drewniane hale targowe. Białystok zawsze się tej półwiejskości wstydził. Kompleksy były straszne. Praktycznie to miasto budowano po 1945 r. zupełnie na nowo, ale w specyficzny sposób: wciskając kolejną „nowoczesność” między zadziwiająco krzepko trzymające się starocie. To miasto ma w genach ustawiczne lepienie.

W rezultacie spacer po Białymstoku, szczególnie gdy się go nie zna, nieuchronnie staje się wycieczką niespodzianek. Ot, choćby ulica Warszawska, w XIX w. główny miejski trakt, ba, śródmiejski salon (po 1945 r. tę reprezentacyjną rolę przejęła ul. Lipowa, którą spacerowało się od św. Rocha do katedry i z powrotem). Dziś Warszawska to nieustanna huśtawka klimatów i emocji: od drewnianych chałup i masywnych XIX-wiecznych gmachów instytucji publicznych (szkoła, szpital, poczta itd.), przez kamienice wszelakich stylów, z przewagą eklektycznych, pałacyki (Tryllingów i Cytronów) i monumentalny kościół św. Wojciecha, modernizm biednych peerelowskich osiedli, po plomby z ostatnich ­dekad udające historyczną zabudowę.

Albo Rynek Sienny. Gdyby stanąć w jego centralnym punkcie i obracać się o 45 stopni, to zamiast jednego miasta zobaczymy siedem różnych miast i jedną wieś, a żadne nie pasuje do pozostałych. Ale czy można się dziwić, skoro już na początku XX w. bez skrupułów przyklejono nowy, gigantyczny neogotycki kościół (dziś – katedra) do pięknej barokowej świątynki, tak że całkowicie zniknęła pod ogromem sąsiada?

W Białymstoku nie obowiązują bowiem żadne z zasad urbanistyki, które zapewne wbija się do głów studentom architektury tutejszej politechniki. Wokół pięknie wytyczonych historycznych osi miasta kłębią się budynki poustawiane jak we śnie pijanego projektanta – każdy po swojemu. Zadziwiające, że jedynymi miejscami, w których możemy odnaleźć harmonię, są osiedla mieszkaniowe z czasów PRL, szczególnie te powstałe w czasach doktryny socrealizmu. Są jak wyspy porządku na rozszalałym oceanie form, układów, relacji. Ale po wstępnym szoku, zamiast odrzucenia i zniechęcenia, zaczyna rodzić się fascynacja: nieokiełznanym polskim indywidualizmem, brakiem zahamowań, brawurą w zapełnianiu miejskiej przestrzeni bez respektu dla wszelkich reguł. Kto chce wiedzieć, jak powiedzenie o „ułańskiej fantazji” odnosić się może do ulic, placów, budynków, musi wybrać się do Białegostoku.

Miejskie symbole

Byłoby jednak błędem zatrzymać się wyłącznie na poziomie zauroczenia owym bałaganem podniesionym tu do rangi naczelnej zasady organizującej przestrzeń. Warto pokusić się o znalezienie choć kilku punktów orientacyjnych, które mimo wszystko wyznaczają hierarchię wartości w miejskiej tkance. Numer jeden wskazać najłatwiej. To oczywiście Pałac Branickich z przyległościami, czyli dwoma ogrodami w stylu francuskim i angielskim. Architekt Andrzej Chwalibóg uważa, że jest on też – wraz z nielicznymi barokowymi pozostałościami – podstawowym elementem „kodu genetycznego” miasta.

Numer dwa to Rynek Kościuszki. Osobliwy, bo rozległy (długość: 400 m), o nietypowym trójkątnym kształcie i w części spadzisty. A jednak wybór to wcale nie oczywisty. Otóż trzeba przypomnieć, że Białystok, jako jedno z nielicznych dużych miast w Polsce, nie ma żadnej starówki. I nigdy nie miał, bo to, co ją dziś symuluje, przed wojną było żydowską, raczej mało reprezentacyjną dzielnicą. Rynek jest więc także umowną dekoracją. Otoczoną kamieniczkami zbudowanymi w latach 50. XX w., częściowo stanowiącymi historyczne pastisze, a częściowo będącymi najczystszym, choć w tym przypadku zaskakująco dyskretnym, wykwitem socrealizmu. Nawet Ratusz zrekonstruowano nie do końca zgodnie z jego pierwotnym kształtem. Co gorsza, do niedawna było to miejsce społecznie nieatrakcyjne, wprawdzie leżące na przecięciu różnych miejskich tras, ale takie, w którym się nie przebywało.

Sytuacja zmieniła się zasadniczo po rewitalizacji Rynku przed paru laty. Zmianom towarzyszyły gorące spory, albowiem wycięto tu sporo drzew, co do szału doprowadzało obrońców przyrody. Aranżacyjnego cudu nie dokonano, powielono wzory z innych miast (wyprowadzenie ruchu samochodowego, wyłożenie całości granitowymi płytami, przesunięcie pomnika i fontanny, dużo miejsca dla kawiarnianych ogródków). Ale Rynek zaczął wreszcie żyć, stając się od wiosny do jesieni realną alternatywą dla wielkich handlowych centrów. I nie da się ukryć, że tu jest serce miasta.

Kolejny symbol to świątynie. Miały wiele szczęścia, opierając się historycznym tajfunom (z wyjątkiem Soboru Zmartwychwstania Pańskiego rozebranego przez władze polskie w 1938 r. oraz Wielkiej Synagogi spalonej przez Niemców w 1941 r.). Główną oś miasta wyznaczają dziś dwie świątynie. Z jednej strony stary późnorenesansowy kościół farny niemal sklejony z neogotycką bazyliką. Z drugiej – dominujący na wzgórzu, kto wie, czy nie najpiękniejszy w Europie, modernistyczno-ekspresjonistyczny kościół pw. św. Rocha. A przecież można dorzucić jeszcze konsekrowaną w 1999 r. niezwykłej urody cerkiew pw. Świętego Ducha, niestety nieco zeszpeconą dobudowaną w 2012 r. dzwonnicą.

Zieleń, modernizm i kubik betonu

Obok wyznaczników tożsamości miasta wskazać by można kilka innych, które dopiero aspirują do rangi symboli czy oryginalnych atutów Białegostoku. Pierwszy to zieleń. Mieszkańcy miasta bardzo są z niej dumni. I słusznie, albowiem miasto poszczycić się może dość osobliwym kompleksem ogrodowo-leśnym. Zaczyna się on w samym centrum ogrodami Pałacu Branickich, gładko przechodzi w modernistyczne Planty, następnie w Park Zwierzyniecki, dalej w Rezerwat i Las Zwierzyniecki, a w końcu – w Las Sokolnicki. I kończy już za granicami miasta. Taki ekologiczny klin. Czy jednak wystarczająco zadbany? Andrzej Kłopotowski, który w lokalnym oddziale „Gazety Wyborczej” tropi wszelkie zmiany w mieście, przypomina, iż „na początek przecięto go poszerzoną do czterech pasów ulicą Św. Pio. A teraz, przy okazji modernizacji ul. Ciołkowskiego, klin znów został okrojony pod nowy pas jezdni”. Wydaje się, że władze miasta mogłyby uczynić nieco więcej, by ten osobliwy megazieleniec lepiej przysposobić na potrzeby mieszkańców pragnących spędzać tu czas wolny. Podobnie zresztą jak i w przypadku kilku innych miejskich parków, na które wydaje się brakować pomysłu i pieniędzy (Centralny, im. Dziekońskiej). Może dlatego, że mają złą proweniencję – założone zostały w czasach komuny. A przecież tej zieleni nie ma aż tak dużo: urządzone miejskie parki i skwery zajmują zaledwie 1 proc. powierzchni Białegostoku.

Kolejny kandydat z listy rezerwowej to modernizm. Modernistyczne są nie tylko, jak wszędzie w Polsce, otaczające śródmieście rozległe blokowiska, ale także osiedla leżące praktycznie w samym centrum miasta. W peerelowskich gmachach mieści się nadal większość instytucji publicznych. W Białymstoku nie da się praktycznie od modernizmu uciec, a skoro tak, to trzeba polubić. I są tacy, którzy owej trudnej miłości uczą. Fundacja Uniwersytetu w Białymstoku ma już na swym koncie zarówno wystawy, jak i publikacje uczące mieszkańców rozumienia i akceptacji dla modernizmu, a nawet socrealizmu. Tym bardziej że kilka obiektów naprawdę zasługuje na uwagę, dzięki awangardowej jak na owe czasy bryle: poczta dworcowa, tzw. okrąglaki, dom towarowy Central czy pawilon Domus.

Miał Białystok szansę na jeszcze jeden atrakcyjny wizualny identyfikator: budownictwo drewniane. Królowało ono w tym mieście zawsze, ale II wojna światowa skutecznie je przetrzebiła, a w Polsce Ludowej z drewna budować już nie wypadało. Zostały jednak w mieście dwie enklawy tradycyjnego układu urbanistycznego (gęsta sieć wąskich uliczek) i jednorodzinnej architektury. Bardziej znana i okazała to Bojary, z absolutnie niezwykłymi piętrowymi willami. Niestety, miała to nieszczęście, że będąc bezpośrednim zapleczem centrum miasta (do Rynku – 10 min piechotą), stanowiła łakomy kąsek. Zanim się zorientowano, część domów po prostu wymieniono na „lepszy model”. Nawet po objęciu tego obszaru ochroną konserwatorską co jakiś czas zdarzają się tajemnicze pożary, po których nie ma już co zbierać, a działka nabiera wartości inwestycyjnej. Dziś więc zamiast podziwiać niezwykły kwartał dawnego Białegostoku, podziwiamy co najwyżej jego szczątki.

Symbolem miasta ma natomiast szansę stać się w przyszłości gigantyczny kubik betonu, czyli gmach Opery i Filharmonii Podlaskiej, zaprojektowany przez Marka Budzyńskiego. Dlaczego nie dziś? Bo trzeba poczekać ładnych parę lat, aż w całości pokryje się on pnącą roślinnością. Na razie mieszkańcy żartują, że przypomina sarkofag i trudno odmówić im racji. Tym bardziej że jedyna strona, od której sarkofagu nie przypomina – frontowa, wychodzi na park, ledwie wciśnięta przed porośnięty trawą pagórek.

Szkło i aluminium

W ostatnich dwu dekadach nie miał Białystok wielkiego szczęścia do nowoczesnej architektury. Naprawdę udane projekty można policzyć na palcach jednej ręki, a i to głównie dzięki inwestycjom akademickim. Wyrafinowaniem i elegancją zdecydowanie wyróżnia się Aula Dydaktyczno-Widowiskowa Wydziału Pedagogiki UB (proj. Meteor Architekci i Jan Kabac). Wielkie wrażenie robi świeżo ukończony kampus mieszczący wydziały fizyki, chemii, biologii, matematyki i informatyki (Marek Budzyński). Swoich wiernych miłośników, ale i krytyków ma, nawiązujące elewacją do ludowych wycinanek, politechniczne Centrum Nowoczesnego Kształcenia (a.a. studio), podobnie jak i budowany stadion miejski (APA Kuryłowicz&Associates). Na rysunkach imponująco prezentuje się projekt, który zwyciężył w konkursie na halę sportowo-widowiskową (Wojciech Gęsiak). Ale kiedy pojawi się w realu – na razie nie wiadomo. Raczej nieprędko.

Dużo łatwiej natknąć się na przykłady współczesnej architektury, które do upamiętnienia w albumach raczej się nie nadają. Ich symbolem wypada obwołać Muzeum Archidiecezjalne przy ul. Warszawskiej. Bryła budynku jest agresywna, zbyt duża, zakłócająca oś widokową, wręcz dziwaczna i kompletnie niepasująca do otoczenia.

Generalnie w Białymstoku panuje osobliwa atencja dla budynków, których głównym elementem elewacyjnym są aluminiowe ramy i ogromne tafle lustrzanego szkła w różnych kolorach. Często z dodatkiem rzędów kolumn na poziomie parteru. Ot, trochę naiwna wizja, czym jest nowoczesność w architekturze. Takie budynki wystawiono w najbardziej reprezentacyjnych miejscach miasta. Na głównej trasie miasta, od dworca kolejowego do Pałacu Branickich, naliczyłem ich sześć, z tego kilka wręcz rozsadzających spokojną zabudowę.

Jak w niemal każdym dużym polskim mieście dostęp do unijnych pieniędzy zaowocował przede wszystkim szalonymi inwestycjami w ulice i drogi. Jedne modernizowano, inne poszerzano lub budowano od podstaw. Podróżuje się więc po mieście naprawdę szybko, ale i wygodnie, bo kilka lat temu wymieniono także cały tabor autobusowy. Żeby tak jeszcze widoki zza szyby zapierały dech. A z tym jest różnie.

Polityka 13.2014 (2951) z dnia 25.03.2014; Portrety miast: BIAŁYSTOK; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Patchwork multikulti"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama